sobota, 24 listopada 2012

BIZARRIUM #4


Jeśli nie macie jeszcze planów na dzisiejszy wieczór to z nieskrywaną przyjemnością zapraszamy do Niskich Łąĸ, gdzie dj Czarny Latawiec zagra się gościnnie na Bizarrium, jedynej we Wrocławiu cyklicznej potańcówce przy dźwiękach z epoki, w której "beat rozpalał, moda miała sznyt, a motory nie miały tłumików". O samej inicjatywie piszą angielskojęzyczne serwisy, a Czarny Latawiec zgotuje synkopowe fusion na bazie tropikalii i afrobeatu. Mambo Loco!

wtorek, 6 listopada 2012

Sebastian Buczek we Wrocławiu

We Wrocławiu kolejne ważne wydarzenie spod znaku sztuki dźwięku, kolejny raz dzięki zaangażowaniu Sangoplasmo. Sebastian Buczek przyjeżdża promować swoje nowe wydawnictwo (o którym poniżej), ma wystąpić z grającymi robotami (jednego z nich widzicie opartego o ścianę na zdjęciu poniżej). Jego występy, efemeryczne i nieprzewidywalne, zrywają z konwencją  koncertu muzycznego równie mocno, co dźwięki jego płyt z tradycyjnie pojmowaną muzyką. Pojawi się również Gerard Lebik ze swoim nowym projektem dźwiękowym, a niżej podpisany zagra set z płyt winylowych z okładkami na biało.

W roku 2001 Sebastian Buczek debiutował w oficynie Mik Musik płytą Wabienie dziewic z nagraniami klarnetu i własnoręcznie skonstruowanego saksofonu (z pcv) wytłoczonymi chałupniczą metodą na różnych nośnikach (plexi, metal, czekolada, wosk pszczeli, papier) płytami gramofonowymi. Uzyskane efekty dźwiękowe (głównie trzaski i szumy własne płyt) były jedyne w swoim rodzaju. Tak oryginalne w czasach, gdy estetyka noise spokojnie święciła swoje triumfy, że krytyka muzyczna oniemiała z wrażenia, a płyta chyba jako jedyna produkcja z Polski uzyskała status "kultowej" na całym świecie w środowiskach związanych ze sztuką hałasu (legenda głosi, że z muzykami Wolf Eyes włącznie).



Tamte metody produkcji płyt możecie podpatrzeć na zdjęciach z Festiwalu w Krajobrazie w Inowłodzu w roku 2000. Był jeszcze koncert w Łowiczu, o którym kiedyś pisał nasz redakcyjny kolega.



Płyty gramofonowe Buczka jako obiekty pojawiały się jeszcze w paru miejscach, między innymi na wystawie pełnej sztuki dźwięku Poszliśmy do Croatan (2009). Ostatni raz gościł we Wrocławiu, z koncertem, przy okazji festiwalu Mik Musik w roku 2007.


Po latach Sebastian powrócił do produkcji płyt (tym razem na polimerze), które trafiają do sprzedaży  (nakład pierwszej to 66 sztuk) dzięki oficynie Altanova Press. O szczegółach technicznych możecie poczytać tutaj, a posłuchać fragmentu poniżej.




sobota, 3 listopada 2012

Mocne uderzenia europejskiego voodoo

Zdecydowana większość krytyki podąża uchem za odrodzeniem post-industrialu (ostatni Unsound doczekał się recenzji z dziwnych i zaskakujących stron) i histeryczne oczekuje długogrającego debiutu Raime. Tymczasem, coś z zupełnie innej beczki, posłuchajmy co ciekawego dzieje się w świecie cyrkowego mocnego uderzenia.


Pierwszy desant przychodzi z zupełnie nieoczekiwanej strony. Pozornie wszystko mówiąca nazwa Goat okazuje się nie być kolejnym black metalowym nudziarstwem. Afrykańskie rytmy, brytyjski hard rock, turecki funk i węgierski garaż spotykają się z praktykami voodoo ze szwedzkiego koła podbiegunowego. Nie jest to może rewolucja na miarę Liquid Liquid czy Vampire Weekend, post punk ustępuje miejsca hippisowskiemu hard rockowi, co nie do końca może się podobać wyczulonym tropicielom afro-beatu. Jednak uszy wychowane na składankach Finders Keepers, Bouzouki Joe i Sublime Frequencies (również te należążce do członków Goat) docenią synkretyzm gatunkowy płyty World Music, jak i pomysłowość w kreowaniu cyrkowego wizerunku. 


Zbliżoną metodę stosuje grupa Mombu, którą mieliśmy okazję gościć we Wrocławiu na festiwalu Asymmetry. Zaostrzeniu ulegają tutaj wszystkie elementy -  zamiast hard rocka mamy free jazz death metal (na saksofonie Luca Tommaso Mai znany z ZU i współpracy z Matsem Gustafssonem), afrobeat zastępują plemienne rytmy. Inspiracja voodoo pozostaje (Mombu to jeden z duchów w haitańskim   voodoo). Niedawno ukazało się nowe wydanie ich debiutanckiej płyty, pod nowa nazwą (Zombi), z nowym miksem i masteringiem. Pomimo nowego utworu, coveru Fela Kuti, zmiany są na gorsze. Za poprzedni mastering odpowiadał James Plotkin, który skupił się własnie na potężnym, afrykańskim brzmieniu bębnów. Nowy miks wykonał Husky Hoskulds (współpracujący z Tomem Waitsem i Mikiem Pattonem), niestety większą wagę przywiązał do przyciągnięcia słuchacza metalowego (wiadomo, najlepszy rynek sprzedaży fizycznych nośników). Mimo to ich muzyka nadal brzmi tak, jak za młodu sobie wyobrażałem Roots Sepultury na podstawie wybujałych recenzji, z równie potężnym jak bębny dystansem i współczesną świadomością muzyczną.



Z kolei basista ZU Massimo Pupillo, wspólnie z Paal Nilssen-Love i Lasse Marhaug, odpowiedzialny jest za kolejny poziom ekstremalizacji w naszym cyrkowo-metalowym zestawieniu - płytę You're Next  dla oficyny Bocian. W stosunku do wcześniejszych ujawnień duetu Nilssen-Love+Pupillo (np. w składach Offonoff czy Original Silence) mamy tutaj więcej zwartej, transowo-rockowej (krautorckowej?) formy podkreślanej przez electronic torture devices Lasse Marhauga. Słychać, że doświadczenie Marhauga zdobyte podczas pracy nad projektem Metal Music Machine nie poszło w las, a metalowe korzenie potrafi wykorzystać ciekawiej niż ponuraki z Sunn O))). Napisałem o krautrockowej seksji, bo bywa tutaj transowo, ale oczywiście jak na typowe wirtuozerskie szaleństwo perkusisty (obecne równiez w wielu moemntach na tej płycie) Nilssena-Love, niedostępnej dla większości perkusistów - zarówno free-jazzowych, jak i tym bardziej metalowych. Co ciekawe, po krautrockowe inspiracje w tym roku sięgał już nie raz Oren Ambarchi (szczególnie na ostatniej dla Editions Mego płycie Sagittarian Domain) - czyżby zapowiadało to nareszcie zmianę na skostniałej od paru lat scenie EAI? Tak czy siak od czasu wspomnianego Metal Machine Music Jazkamera (2006 roku) nie było tak radosnej muzyki, odświeżającej formułę łączenia wolnej improwizacji z ciężkim graniem. Who's Next?


Inspiracje hipnotycznym krautorckiem (Neu!), gęstą instrumentacją perkusyjną (This Heat, Can) i przestrzennymi dronami stanowią ważny i nowatorski element muzyki black metalowego Aluk Todolo.  Ponownie mamy udany synkretyzm gatunkowy, ponownie pozorną inspiracja egzotyczną rytualna religią, tym razem z Indonezji. Nie śledzę sceny black metalowej, ale z rozmów ze znawcami wynika, że nikt dotąd nie wpadł na pomysł takiego połączenia, co udowadniają kompletnie odmienne porównania w recenzjach najnowszego albumu Occult Rock w świecie hipsterów (np. Pitchfork) i black metali (np. Cooking with Satan). Francuzom udało się jednak trafić zarówno do jednych, jak i drugich, bo pomimo wspomnianych inspiracji i pieczołowitej produkcji (prawie jak Kranky!)  udało się im zachować pierwotną surowość back metalu. Rzecz niebywała! \m/

Jeśli nadal macie mało to dalszych inspiracji szukajcie w genialnym albumie Leah Gordon. Chyba the Residents już tam byli?