środa, 13 marca 2013

silence pop (3/3) - chopped and screwed



Michael Pisaro's Tombstones from HEM Berlin on Vimeo.

Nagrania Pisaro wydane przez Gravity Wave w 2013 nie były pierwszymi próbami zmierzenia się z bardziej tradycyjnymi formami muzycznymi. Opublikowany worku 2012 album "Tombstones" zawierał odważniejszą i mocno konceptualną próbą zderzenia wcześniejszych przemyśleń i doświadczeń dźwiękowych z formułą muzyki popularnej - piosenką. Utwory z "Tombstones" powstawały przez 6 lat. Początkowo było to zamówienie od grupy Wandelweiser na utwór wokalny. Z czasem Pisaro zaczął się zastanawiać nad tym, czy w ogólne uda się stworzyć niezdeterminowaną piosenkę. Znając już doświadczenia Cage'a (seria Song Books), ze swojego  eksperymentu wykluczył zmiany formalne.

W poprzednim odcinku odwoływałem się do soulowych korzeni kompozytora, jego fascynacji duchowością i bezpośredniością muzyki, jaką zapamiętał z domu rodzinnego z czasów dzieciństwa. Utwory z  "Tombstones" odwołują się do wspomnień emocji i myśli, jakie mogą po sobie pozostawiać popularne piosenki. Nie cytuje wprost, bazuje na krótkich fragmentach melodii czy tekstu. Praktyka kompozytorska pozostaje taka sama jak w jego wcześniejszych pracach, ale materiał źródłowy jest zmieniony - zamiast nagrań terenowych są fragmenty melodii piosenek, kontemplacja i dekonstrukcja brzmienia tam tamu jest zastąpiona przez grę ze słowami i znaczeniami.

Nie znamy wszystkich źródłowych piosenek, nie są one najważniejsze, w wywiadach Pisaro wspomina o Robercie Johnsonie ("Blues Fall"), Bobie Dylanie ("New Orleans"), the Beatles ("Silent Cloud"), DJ Screw. Obecność tego ostatniego nie powinna dziwić, wszak "Tombstones" to mocno ekstremalna implementacja techniki  chopped and screwed - rozciągnięte zostają nie tylko dźwięki i brzmienia, które mogą trwać w nieskończoność, ale również znaczenia i emocje. Tak gdybyśmy próbowali zatrzymać chwilę i związane z nią przeżycia. Powody są właściwie te same, dla których słuchamy ulubionych piosenek wielokrotnie, czy wracamy do szczególnych fragmentów filmów. Moment olśnienia, dotknięciu nowego w zwykłej piosence, rozciągniętej w nieskończoność chwili. Tak jak w poprzednich praca Pisaro rozkładał na czynniki pierwsze elementy kompozycji i brzmienia, tak tutaj rozkłada na atomy elementy i konteksty piosenek. W tradycji Wandelweiser poddawano pod dyskusje rolę ciszy i upływu czasu w kompozycji, tutaj podobna dyskusja prowadzona jest na poziomie znaczeń i skojarzeń. Jak jak oderwane od kontekstu pierwotnej piosenki jej mogą funkcjonować w nowej formie, jak mogą reagować z ciszą? Praktyka Deep Listening w muzyce popularnej?

Tradycyjnie dla Pisaro mamy pieczołowicie dobrane brzmienia, utwory rozpisane na duży zespół  (gitara, bas, perkusja, flet, skrzypce, fisharmonia, fortepian), muzykom i wokalistom udaje się uniknąć chłodu muzyki współczesnej, szczególnie w partiach improwizowanych. W składzie ciekawostką jest Tashi Wada, syn króla minimalizmu Yoshi Wady.  Ostatnia w cyklu piosenka została napisana specjalnie dla Julii Holter, która tutaj śpiewa i gra na fisharmonii.

Tutaj możecie posłuchać efektów współpracy Julii Holter z kompozytorem Danielem Wohlem (uczniem Davida Langa), zespołem muzyki współczesnej Transit i wokalistką Laurel Helo. Klasyczna w formie, nie tak odważna formalnie jak kompozycje z Pisaro, zdradza jednak tę samą wrażliwość na  zjawiska dźwiękowe. Niestety brak  świeżej myśli muzycznej. Doskonały przykład na to, że idea konceptu muzycznego nie daje żadnej gwarancji powodzenia przedsięwzięcia kompozycyjnego. Wytyczne stawiane przez grupę Wandelweiser to dopiero początek drogi. Podobnie jak obchody roku Cage'a nie przyniosły nowych nurtów myślowych, tak samo brak jest kontynuatorów myśli  Breugnera i Malfattiego.

Jednak jest sporo wyśmienitych przykładów mirażu muzyki popularnej z minimalizmem brzmieniowym i kompozycyjnym. Młodzi improwizatorzy, kontynuatorzy ścieżki AMM i Wandelweiser często próbowali łączyć doświadczenia awangardy dźwiękowej z formułą piosenkową. W roku 2003 Oren Ambarchi wydaje piosenkową płytę z zespołem Sun (Staubgold). W 2004 dwaj członkowie grupy Polwechsel (Martin Brandlmayr i Werner Dafeldecker) wspólnie z Dean Robertsem wydają piosenkowo-eksperymentalną płytę projektu Autistic Daughters (Kranky).



Najważniejsi norwescy improwizatorzy młodego pokolenia (Ivar Grydeland, Ingar Zach, Tonny Kluften) w 2006 roku dla Rune Grammofon nagrywają popową płytę Huntsville.



W 2008 Erstwhile powoduje sublabel ErstPOP i debiutuje abstrakcyjnymi piosenkami zespołu Magic I.D. z Berlina (Kai Fagaschinski, Margareth Kammerer, Michael Thieke wsparci przez Christofa Kurzmanna).




Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie wrzucił kamyczka do polskiego współczesnego grajdołka. Obchody Roku Lutosławskiego mogłyby być dobra okazją do promocji tak wszechstronnego podejścia do tradycji i awangard, łączenia pozornie przeciwstawnych sobie gatunków. Zamiast tego mamy wszechobecną konserwę (wałkowanie Zimermana) lub silenie się na pozorną nowoczesność (produkcje Sacrum Profanum).  Może powinniśmy odegrać Dziady z okazji obchodów setnych urodzin Lutosławskiego by wreszcie wyzwolić się pędów jego myśli?

wtorek, 12 marca 2013

silence pop (2/3) - fala grawitacyjna


Efekt fali grawitacyjnej nad Wrocławiem, fot. archiwum Canti Illuminati





















Początkowo Michael Pisaro był mocno związany z pierwotnymi praktykami kolektywu Wandelweiser. Unikał zamkniętych form kompozycyjnych, jego prace wynikały z kontynuacji myśli cage-owskiej - główny element kompozycji to cisza, analiza zależności pomiędzy pojedynczymi dźwiękami, tym, jak zmienia się nasza percepcja dźwięku i czasu w zależności od zmiennych relacji czasowych i interferencji składowych brzmienia. Muzyka zredukowana do jej podstawowych składników. Pisaro  pisze muzykę o słuchaniu.

Wiele utworów Pisaro opartych jest field recordings, definowane nie jako dźwiękowa pocztówka czy fotograficzna pamiątka z danego miejsca, ale wyzwanie słuchowe, punkt wyjścia dla zdarzenia dźwiękowego. Czteroczęściowa seria "Transparemt City" (2004-2006), bazująca na ideach głębokiego słuchania i ekologi dźwiękowej, to wynik poszukiwania harmonii w dźwiękach otoczenia, podkreślanych przez odpowiednio dobrane sinusoidy. W "July Mountain" (2010) field recordings uzupełniane przez gęste perkusjonalia są ilustracja wiersza Wallace Stevens. W nagranaj z okazji 50. rocznicy ukazania się pracy Silence Johna Cage'a kompozycji "Fields Have Ears" (2010, 2012) 14  instrumentalistów ma za zadanie wchodzić w reakcje z otaczającymi ich dźwiękami otoczenia.

Również uważnie jak dźwiękom otoczenia Pisaro przysłuchuje się dźwiękom instrumentów. W serii "Hearing Metal" (2009 - 2011) bada składowe brzmieniowe 60cm tam tamu, układając z nich konstrukcje na kształt niekończących się wielogłosowych chorałów. W efekcie słyszymy potężne struktury brzmieniowe, jakby instalacje Harry Bertoii rozciągnięte harmoniczne. Kompozycja "An Unrhymed Chord" (2003) wymaga od giatrzysty w ściśle określonych momentach uderzeń w struny jednej wielu gitar (w największym wykonaniu było ich 25), z których każda jest w inny sposób amplifikowana. W efekcie powstają wielowarstwowe drony. W kolei w "Within (3.2)" (2010) gitarzysta wykonuje zapisane w partyturze operacje na przesterach i efektach, które utrzymują i modyfikują pojedynczy dźwięk gitary, balansując na granicy ciszy i ściany dźwięku. Nie są to pomysły nowe, jednak słuchając przy niesamowitej dyscyplinie i cierpliwości wykonawczej pozwalają na niecodziennych wyników.

Co istotne - w jego kompozycjach Michaela nie znajdziemy repetetywności, ani brzmieniowych fajerwerków. Mimo to warstwa brzmieniowa jest niezwykle plastyczna i intensywna. Podobnie jak Eliane Radigue, dobiera z pietyzmem kolejne dźwięki i odstępy czasowe. Zredukowany do podstawowych składników zostaje również proces tworzenia. Nie ma tu miejsca na improwizację, jego kompozycje to ściśle określone przedziały czasowe. Skąd więc tak wiele wspólnych nagrań z artystami związanymi ze sceną EAI? Moim zdaniem nagrania Pisaro z Sugimoto i Tsunodą są dowodem na to, że istotą muzyki EAI wcale nie jest improwizacja. Aleatoryzm jest blagą dla jazzowych nudziarzy szukających teoretycznego uzasadnienia dla swojej wtórnej i pustej muzyki. EAI polega na słuchaniu, na dźwięku powstającym ze styku, interferencji zaburzeń myśli powietrza. EAI to wzajemne słuchanie i budowanie struktury, a nie napieprzanie solówek.

Stąd też pochodzi nazwa oficyny prowadzonej przez Pisaro - Gravity Wave. Zjawisko fali grawitacyjnej powstaje na styku dwóch warstw cieczy o różnych gęstościach. Według Pisaro w kompozycji muzycznej efekt ten powinien pojawić się na wszystkich poziomach (dźwiękowym, wykonawczym i emocjonalnym) u każdego aktora wydarzenia dźwiękowego - kompozytora, wykonawcy i odbiorcy. W swoim tekście z 1998 roku Pisaro wyjaśnia to na przykładzie emocji budzących się u twórców i odbiorców takich zjawisk jak gra sportowa (baseball), piosenka soulowa (The Temptations) i praktyk dwudziestowiecznych kompozytorów awangardowych. Dwa pierwsze przykładu pochodzą z jego dzieciństwa (wychowywał się w Detroit, ojczyźnie oficyny Motown).

Kolejna seria kompozycji Pisaro to utwory rozpisane na więcej instrumentów. "Close constellations and a drum on the ground" (2011) jest złożona z rezonansów gitary z E-Bow, krotali (antycznych cymbałów) i fal sinusoidalnych. W efekcie słyszymy niecodzienne, wielowarstwowe drony w wysokich rejestrach. W "Asleep, street, pipes, tones" (2011)  nagrania przejeżdżających samochodów wyznacają rytm kompozycji i punkty wyjścia dla dialogu pozostałych instrumentów - klarnetu basowego i gitary. Mamy ponownie do czynienia z kompozycja bazującą na field recordings, jednak powstające konstrukcje dźwiękowe pozostałych instrumentów charakteryzują się mocna granulacją i dynamiką, od ciszy do ściany dźwięku w stylu Kevina Drumma. Miejscami efekt dźwiękowy przypomina "Zonę" Alessandro Bosettiego (2004) (której sukcesu artystycznego do tej pory nie udało się powtórzyć), jednak poprzez rozbudowaną narrację słuchaczowi stawiane jest więcej wyzwań.

Ilustracja Oswalda Eggera do Die ganze Zeit 
Bazując na dotychczasowych doświadczeniach w roku 2012 Pisaro wspólnie ze swoja byłą studentka Julią Holter rozpoczyna prace nad słuchowiskiem do wierszy Oswalda Eggera ze zbioru Diskrete Stetigkeit, Poesie und Mathematik. Pisaro już wcześniej tłumaczył wiersze Eggera język angielski. Egger z kolei w roku 2000 opracował z Burkhardem Stanglem wielowarstwową operą Venusmond, połączenie XX-wiecznej pieśni, elektroakustycznej improwizacji i sonorystycznej orkiestracji w stylu Xenakisa i Pendereckiego, w części nagrań udział wzięli Kevin Drumm i Jim O'Rourke. W przypadku "Middle of the Life" (2013) jest to typowa dla Pisaro kompozycja oparta na ścisłych interakcjach  czasowych pomiędzy poszczególnymi instrumentami (fortepian, elektronika, field recordings), nowy elementem jest warstwa słowna recytowana przez Eggera, Grahama Lambikina, Taku Sugimoto i Julię Holter. Tłumaczenie znajdziecie na blogu Pisaro. Holter wyraźnie dodaje więcej elementów melodyjnych, wręcz popowych do oszczędnych kompozycji Pisaro. Z połączenia jej delikatnych melodii i dopracowanych brzmień Pisaro otrzymujemy niezwykle emocjonalną i barwną mieszankę, słuchowisko niezwykle silnie działające na wyobraźnię.

Przy okazji realizacji tego słuchowiska Pisaro zrealizował parę nagrań na skład rockowy (gitara, bas, perkusja). Nie pasowały one do koncepcji brzmieniowej "Middle of the Life", jednak okazały się niezwykle intrygujące, złożyły się na wydawnictwo "The Punishment of the Tribe by its Elders" (2013).  Podobnie jak w  "Asleep, street, pipes, tones" mamy zbiór gitarowych dronów, tutaj jednak w konwencji rockowego combo, mocniej przesterowanych, prawie jak u Sunno))). Marinistyczne field recordings jak w "Canti Illuminati" Alvina Currana.  Pojawiają się również akustyczne fragmenty w stylu Loren Connorsa. Wszystko z produkcyjnym rozmachem godnym Bena Frosta, jednak bez manierycznego zadęcia i pompatyzmu. W tym przypadku wypracowany przez lata minimalizm i oszczędność w doborze środków okazują się zbawienne. Zresztą te same elementy, co prawda bez tak solidnej podbudowy formalnej, pozwoliły grupom w rodzaju Tortoise w połowie lat 90. uratować rock przed artystyczną zagładą.

W trzeciej i ostatniej części tego cyklu posłuchamy natomiast jak nasz bohater zbliżył się do  formuły muzyki popularnej jeszcze bardziej.

poniedziałek, 11 marca 2013

silence pop (1/3) - Wandelweiser

Pauline Oliveros i Michael Pisaro, fot. Timothy Bieniosek
W roku 2012 płyta Julii Holter podbiła serca prawie wszystkich dziennikarzy muzycznych. Porównywana do  Laurie Anderson, Kate Bush, Joanny Newsom i Stereolab, zachwyciła dźwiękową elokwencją, łącząc w swoich piosenkach melodyjną lekkość z akademickim zacięciem do niecodziennych rozwiązań kompozytorskich i aranżacyjnych.

Z drugiej strony mamy scenę EAI, która w ciągu ostatnich lat przezywa wyraźny zastój dużo mniejsze zainteresowanie ze strony mediów niż na początku XXI wieku. We wszystkich zestawieniach za rok 2012 niespodziewanie pojawił się Michael Pisaro, którego wspólne nagrania z Toshiya Tsunoda i Taku Sugimoto pozwoliłu poczuć powiew nowego na tej skostniałej obecnie scenie.

W roku 2012 Pisaro wydał również płytę z piosenkami na granicy ciszy, "Tombstones". Jedną z piosenek zaśpiewała Julia Holter. W roku 2013 nakładem oficyny Gravity Wave ukazała się płyta "The Middle of Life", zawierająca wspólne kompozycje Pisaro i Julii Holter. Obie te płyty (jak również ich uzupełnienie w postaci  "The Punishment of the Tribe by its Elders") zawierają muzykę z jednej strony zakorzenioną w głębokim dźwiękowym konceptualizmie, z drugiej zaś opierające się na brzmieniach i strukturach niezwykle sensualnych, odwołujących się do muzyki popularnej.

Michael Pisaro to 51-letni gitarzysta, kompozytor  i nauczyciel akademicki (CalArts Los Angeles). Studiował u Johna Cage'a, Mortona Feldmana, Christiana Wolff'a. U Pisaro studiowały m.in. Julia Holter i Catherine Lamb. Jest członkiem legendarnego już Wandelweiser Composers Ensemble.  Od wielu lat popularyzuje nową muzykę przez cykle koncertów Dog Star Orchestra, w roku 2011 był kuratorem festiwalu Erstwhile. Od roku 2010 prowadzi oficynę Gravity Wave.

W poniższych trzech wpisach chciałbym przybliżyć myśl muzyczną Michaela Pisaro, pokazać jak post-Cage'owskich koncepcje ciszy w muzyce oraz jak przeniesienie uwagi z samej kompozycji na jej odbiór i aktywne słuchanie doprowadziły do zderzenia ciszy ze światem muzyki popularnej.

Antoine Beuger i utwór Peckinpah Trios (2004), fot. Silvia Kamm-Gabathu






Kolektyw kompozytorów i oficyna wydawnicza Wandelweiser (w potocznym tłumaczeniu "zmieniaj mądrze") została powołana w 1992 roku w Haan pod Dusseldorfem przez Antoine'a Beuger'a i Burkharda Schlothauera (obecnie członek grupy Zeitraktzer). Stopniowo do grupy dołączali Szwajcar Jűrg Frey (którego nowe nagrania zapowiada na ten rok Bocian Records), kalifornijczyk Michael Pisaro, Austriak Radu Malfatti i wielu innych. Stanowili pomost pomiędzy światem komponowanej muzyki współczesnej reprezentowanej przez rytmicznymi eksperymenty Christiana Wolffa, spektralizm i sonoryzm Helmuta Lachenmanna a improwizatorskim radykalizmem AMM. Łączyło ich zainteresowanie kontynuacją myśli Cage'owskich dotyczących ciszy i czasu w muzyce, redukcjonizmem formalnym i dźwiękowym oraz improwizacją jako praktyką wykonawczą. Wyraźnie sprzeciwiali się amerykańskiej degeneracji myśli muzycznej w postaci pop-minimalizmu Glassa i Reicha, konfekcyjnego jazzu Wyntona Marsalisa i Herbie Hancocka oraz neo-romantyzmu kompozytorów akademickich. Inspiracje czerpali również z literatury (Hans Faverey, Robert Creeley, Fernando Pessoa, Oswald Tschirtner, Oswald Egger) i sztuk wizualnych (Marcia Hafif, Giorgio Morandi, On Kawara, James Turrell, Juan Muñoz, Christoph Nicolaus).

Podejście do komponowania zasadniczo różniło ich od świata akademickiego. Zamiast "kompozycja" używali określenia "muzyczny koncept", który powinien zawierać opis tego, jak muzyka powinna być wykonana, niekoniecznie zapis samej muzyki. Stawiali na proste i czytelne koncepty, które później mogły być łączone ze sobą w różnych utworach. Starali się unikać skomplikowanych i zawiły koncepcji i kompozycji, które nie pozwalały na późniejsze użycie i rozwijanie przez innych, a świadczyły tylko o wyższości ego kompozytora nad wykonawcami utworu. Zamiast tego starali tworzyć wyzwania dla słuchacza, wystawiać na próbę jego przyzwyczajenia słuchowe, skłonić go do zastanowienia nad konstrukcją sytuacji dźwiękowej zainicjowanej przez kompozycję. Kompozycja w założeniu miała jedynie inicjować sytuacje dźwiękowe, tworzyć ich bazowa strukturę. Reszta powinna się rodzić w rzeczywistości dźwiękowej, z inicjatywy wykonawców oraz w aktywnej percepcji słuchaczy. Wszyscy trzej aktorzy (kompozytor, wykonawca i słuchacz) oraz przypadek maja wpływ na ostateczną postać dzieła muzycznego. W procesie tworzenia starali się unikać przyzwyczajeń i założeń odnośnie kategoryzacji dźwięku (co brzmi dobrze, a co źle) oraz koncepcji (co będzie łatwe do zrozumienia, a co trudne).

Keith Rowe i Radu Malfatti, fot. Yuko Zama
Te idee bardzo szybko rozprzestrzeniły się po całym świecie. Burkhard Schlothauer w połowie lat 90. zaczął budować scenę Wandelweiser z takimi muzykami jak Volker Straebel, Klaus Lang, Peter Ablinger, Urlich Kreiger, Reinhold Friedl. W tym samym czasie rodziła się echtzeitmusik z nowym pokoleniem improwizatorów - Axel Dorner, Michael Vorfeld, Burkhard Beins, Franz Hautzinger, Andrea Neumann. Poprzez Malfattiego idee grupy wpłynęły na pierwotny kształt muzyki austriackiej grupy Polwechsel oraz japońska scenę zgromadzoną wokół klubu Off-Site (Toshimaru Nakamura, Sachiko M, Taku Unami, Toshiya Tsunoda, Otomo Yoshihide) i najbardziej ortodoksyjna postać tego kręgu - Taku Sugimoto. Wokół muzyków wychodzących się z tych kręgów takie oficyny jak Erstwhile, Improvised Music From Japan, Slub Music, Hibari, Another Timbre, Manual, Cathnor, Confront, Potlatch, GROB, Metamkine zaczęły wyznaczać nowe kierunki w rozwoju muzyki improwizowanej.

piątek, 8 marca 2013

Girls Against Boys



Dziewczyny z wrocławskiej Manify tegoroczny 8. Marca postanowiły poświęcić tematowi kryzysu. W polskiej muzyce nie wygląda lepiej niż w gospodarce. Coraz mniej osób przychodzi na koncerty, aktywność wydawnicza mimo chociaż bogata, jest w większości kosztownym hobby właścicieli labeli, ciężko mówić nawet o wychodzeniu "na zero".

We fryderykowym świecie panie mają się wyśmienicie i zapewne zgarną większość puli - Hey, Brodka, Peszek, oczywiście odwdzięczając się muzyczną nijakością uznaniu "przemysłu płytowego" . W ambitnym mainstreamie siły rozkładają się bardziej równomiernie - dziewczyny z Drekotów dzielnie depczą po piętach chłopakom z UL/KR (zresztą publikują w tej samej wytwórni), trochę przepadła niezła płyta Pictorial Candy. Ale już opisany we wszystkich tygodniach opinii rozkwit ambitnych, niezależnych polskich labeli ma wyłącznie męski udział, z paroma wyjątkami w katalogach - jak Sylvia Monnier i Felicia Atkinson w Sangoplasmo, Aga Wilk i połowa duetu Ebola w Oficynie Biedota. Ale wszystkie, poza Justyna z Eboli, nie mieszkają w Polsce. Czy aspekt finansowy ma tutaj główne znaczenie? Warto zaznaczyć, że na świecie ostatni rok to wiele sukcesów pań, jak Julia Holter, Laurel Helo, Holly Herndon.


ANNA ZARADNY / octopus from DROBCZYK / KOPANISZYN on Vimeo.

Asi Minie co parę lat udaje się zrealizować coraz ciekawsze albumy (ostatni w 2011 roku z Orkiestrą Leopolda, Lechem Janerka i Wojtkiem Kucharczykiem), jednak ze względu na udział w nagraniach dzieci i młodzieży jest to instytucjonalne finansowanie nagrań. Być może grantowy model pozwala na bardziej zdecydowaną aktywność w nadal skromnej w Polsce dziedzinie sztuki dźwięku -  pisaliśmy już o sukcesach Anny Zaradny, Kaśki Krakowiak czy poznanianek z Grupy OKO.



happy deaf people (2012) from Jagoda Szmytka on Vimeo.

W polskiej muzyce współczesnej nic nie zapowiada zmian. Jedyna kompozytorka słynąca z tworzenia muzyki w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia - Elżbieta Sikora - szybko przeniosła się do Francji. Hanna Kulenty do Hagi i Berlina. Obecnie najciekawsza polska kompozytorka młodego pokolenia - Jagoda Szmytka - również tworzy w Niemczech (z wieloma sukcesami - ostatnio nagroda od Wolfganga Rhima i planowane wydawnictwo w WERGO). W katalogu SEPR można znaleźć pojedyńcze utwory wielu pań, głównie z lat 80. - Doroty Szwarcman, Ewy Remus, Barbary Ćwioro, Wiesławy Garr, Anny Zawadzkiej, Magdaleny Długosz, Lidii Zielińskiej. Czy to przypadek, że żadna z nich nie zapisała się w historii polskiego eksperymentu? Może w ramach obchodów Roku Lutosławskiego ktoś podejmie ten temat?

wtorek, 5 marca 2013

Represencing New Myth of Old Science


Joshua Abrams ze swoim projektem Natural Information właśnie rozpoczął trasę koncertową po Polsce. Pierwsza płyta w 2010 roku pojawiła się w większości zestawień płyt roku, podobnie ostatnia, wydana w roku 2012. W każdej recenzji ich muzyka wymyka się tradycyjnym gatunkom - za bardzo transowa i minimalistyczna by być nazwaną jazzem, z drugiej zaś strony chicagowskie korzenie większości z muzyków uczestniczących w projekcie i ich ścisłe związki z ruchem AACM nie pozwalają wyjść poza jazzowy krąg improwizacji. Mimo to warto zwrócić uwagę na ten projekt.

Po pierwsze guimbri, marokańska lutnia towarzysząca Abramsowi od dłuższego czasu. Główny instrument muzyki sufickiego bractwa Gnawa, przez wielu badaczy uznawanej za pierwotny budulec bluesa, muzyki Tuaregów, samby (przez religię Candomblé), kreolskiego Voodoo. Do muzyki zachodniej trafiła dzięki odkryciu przez Braian Jonesa  grupy Master Musicians of Jajuka (1968). Ornette Coleman nagrał z nimi dwie płyty (1973 i 1974), a lider grupy Bachir Attar na stałe zadomowił się w świecie zachodniej muzyki (Eliott Sharp, Bill Lasswell,  Scanner). Inny znani marokańscy wirtuozi guimbri to Mahmoud Guinia (w latach 90. pojawił się na płytach Pharoah Sandersa i Petera Brotzmanna) oraz Hassan Hakmoun, który w roku 1991 z Don Cherrym nagrał płytę "Gift Of The Gnawa".

 

Jednym z duchowych patronów projektu Abramsa jest Don Cherry. Współpracownik Ornette Colemana, Alberta Aylera i Sun Ra, w latach 70. zaczął łączyć jazz z tradycyjną muzyką bliskowschodnia i afrykańską, czego efektem był projekt Codona (z uczniem Rai Shankara - Collinem Walcott oraz brazylijskim perkusistą Naná Vasconcelos). Don Cherry również jako jeden z pierwszych amerykańskich jaazmanów rozpoczął współpracę ze światem awangardy - słynne wspólne nagrania z królem minimalistów Terrym Riley'em (1975), z polskim baronem sonoryzmu Krzysztofem Pendereckim (1971; plotka głosi, że był to debiut Pendereckiego jak dyrygenta, ku utrapieniu orkiestr na całym świecie; a ta sama orkiestra tego samego wieczoru zagrała również z the Soft Machine) czy nagrania do filmu Aleksandra Jodorowskiego "Święta Góra". Wszystkie te tropy można usłyszeć w nagraniach Natural Information, szczególnie że muzycy w wielu miejscach powołują się na inspiracje krautrockiem (Popol Vuh, Can) czy minimalizmem (Arnold Dreyblatt).


Trop amerykańskiego minimalizmu wydaje się tutaj równie istotny. Terry Riley i Steve Reich otwarcie powoływali się na inspiracje twórczością egipskiego wirtuoza instrumentów oud (arabska lutnia) i tar (bęben) - Hamza El Din. Na początku lat 60.  pojawiał się w USA na festiwalach muzyki folkowej, od razu zachwycił miłośników "białych królików" z muzykami Grateful Dead na czele. Płyta "Escalay (The Water Wheel)" w 1971 roku wydana przez Nonesuch okazała się pierwszym światowym sukcesem tej oficyny, a El Din został uznanym ekspertem w dziedzinie etnografii muzycznej. W rozmowie dla The Wire Abrams zwraca uwagę na niezwykle oryginalny, hipnotyczny styl Hamzy, wychodzący daleko poza ramy tradycyjnej muzyki numbijskiej, jak i arabskiej w ogóle. Jego świadoma praca z instrumentem i dźwiękową formą miały istotny wpływ na postawę artystyczną Natural Infromation.

Na ponadgatunkowość projektu ma również wpływ szeroki zakres aktywności muzycznych Abramsa - grał w popowej grupie The Roots, folkowym projekcie Willa Oldhama, hiphopowym Prefuse 73, folkowo-minimalistycznej grupie Town and Country z Ben Vida, liczne jazzowe projekty z Hamid Drakiem, Mike Reedem, Nicole Mitchell, Chad Taylorem. Uczestniczył on również w inicjatywie Exploding Star Orchestra, big-bandzie Roba Mazurka inspirowanym arekstrami Sun Ra. W roku 2012 Abrams brał udział w jeszcze jednym ciekawym projekcie. Chicagowskie Experimental Sound Studio wygrało grant na archiwizacje i ożywienie ponad 700 taśm  z archiwum Sun Ra. Do jednego z projektów zaprosili oni Mike Reed'a i Jasona Adasiewicza do rozwinięcia tematów zawartych na jednej z takich taśmy (oznaczonej NY 1961). W efekcie powstała projekt Living by Lanterns, w którym m.in. Abrams i Mary Halvorson wspólnie z resztą muzyków próbują zmierzyć się ze szkicami pozostawionymi przez Mistrza. Efekt nie jest ani tak porywający jak Spaceways Incoporated ( tribute band Hamida Drake'a i Kena Vandermarka), ani zaskakujący jak reinterpretacje muzyki Sun Ra w wykonaniu Ras G. Mimo to warto odnotowania ze względu na nietuzinkowe aranżacje i znakomity skład. Jak i dla przestrogi przed pochopnym porywaniem się na Saturna :)

poniedziałek, 4 marca 2013

Diabły hałasu, diabły rytmu


Nakładem Bocian Records ukazała się właśnie najnowsza płyta Norberta Möslanga, dla której  miałem okazję napisać notkę :
Norbert Moslang pracując w duecie Voice Crack był jednym z pionierów użycia technik stosowanych w instalacjach dźwiękowych do scenicznej muzyki improwizowanej. Jego instrumentarium to elektronika codziennego użytku (cracked everyday-electronics), a materiał dźwiękowy jest budowany na bazie mechanicznych właściwości tych przedmiotów. Owa taktyka, przypominające metody pracy duetu Petera Fischli i Davida Weissa w dziedzinie sztuk wizualnych (zestawienie dokumentów “The Way Things Go” (1987) o działaniach Fischli/Weiss i “Kick that habit” (1989) o Voice Crack jest jak najbardziej na miejscu), początkowo kojarzona z praktykami grup postindustrialnych i noise w rodzaju Borbetomagus i Hijokaidan, znalazła swoje odzwierciedlenie w erupcji twórczej muzyki sceny free-improv i EAI początku XXI wieku - duet Nmperign, Jerome Noetinger, Lionel Marchetti, erikM, Andrea Neumann, Jason Kahn, Cor Fuhler, etc. Z większością z tych artystów Moslang aktywnie współpracował. Po zakończeniu działalności grupy Voice Crack, artysta kontynuował poszukiwania brzmieniowe w obszarze tego samego instrumentarium, jego nagrania stawały się bardziej różnorodne, wychwytywane drgania przedmiotów codziennego użytku dokładniejsze i subtelne. Kunszt ten znalazł zwieńczenie w niezwykle sugestywnej ścieżce dźwiękowej do filmu “Odgłosy robaków - zapiski Mumii” (2009) Petera Liechti. 
“fuzz_galopp” to kompozycja zbudowana z pulsujących amplifikowanych odgłosów elektroniki codziennego użytku. Rytm spełnia nadrzędna rolę budulca faktury dźwiękowej. Podobny trend możemy zaosberwować w ostatnich nagrania Pete Swansona i Neila Campbella, jednak Szwajcarowi udało się uniknąć samplerów i automatów perkusyjnych, cały materiał opiera się na odgłosach wyłącznie mechanicznych urządzeń. Z kolei od grających maszynek Pierre Bastiena odróżnia się gęstością dźwiękową i potężną dynamiką. Czysta przyjemność galopującego hałasu.


W zeszłym roku Möslang wydał również płytę w Editions Mego, zawierającą zupełnie inny materiał dźwiękowy niż fuzz_galopp. Pierwszy utwór to kompozycja z roku 2005, złożona z przetworzonych podwodnych nagrań odgłosów portu wodnego, z ciekawą dynamiką, jednak cyfrowa obróbka dźwięku staje się po jakimś czasie męcząca swoją jednostajnością. Drugi utwór, nagranie wspólnego występu Möslanga z Toshimaru Nakamurą, to powrót do brzmień i praktyk znanych ze starszych nagrań duetu Voice Crack.


Być może podczas festiwalu Nowe Horyzonty będziemy mieli okazje obejrzeć film “Kick that habit” - na profilu FB zapowiedziano na tegoroczna edycję sekcję SZWAJCARSKIE DOKUMENTY MUZYCZNE z Peterem Liechti w roli głównej.


Drugim bohaterem sekcji ma być Stefan Schwietert, autor dokumentów o jazzie i muzyce świata. Jeden z jego filmów to "El Acordeón del Diablo" opowiadający o kolumbijskim akordeoniście Pacho Rada. Wielu z jego wychowanków pojawia się na doskonałej zeszłorocznej składance z muzyką kolumbijską wydaną przez niemiecką oficynę Analog Africa pod każe zbieżnym tytułem - "Diablos Del Ritmo – The Colombian Melting Pot 1960-1985", kontynuując tym samym serię doskonałych wydawnictw z tego rejonu w Sounday Records zapoczątkowaną przez składankę "Palenque Palenque! Champeta Criolla & Afro Roots in Colombia 1975-91".


Byle do lata!

środa, 2 stycznia 2013

Polska słynnie muzykalna w roku 2012

W jednym z wykopalisk redaktora Rozkurz w roku 1936 Wanda Melcer stwierdziła: "Polska jest krajem słynnie niemuzykalnym". Patrząc na polską kulturę masową niestety są to nadal mocno aktualne słowa. Mimo to był dobry rok dla muzyki i sztuki dźwięku. Sporo nowych inicjatyw, co ważne - więcej oddolnych, tworzonych poza ministerialnymi programami lub z minimalnym wsparciem dużych instytucji. To ważne, bo duże i głośne imprezy przeżywają wyraźny zastój, potrzebują nowej formuły. Poniżej zestawienie najważniejszych zjawisk, które przez ostatni rok przykuły najbardziej moją uwagę.


Urodzaj wydawniczy




Rok 2012 wręcz obrodził w Polsce w niecodzienne publikacje muzyczne. Nie twierdzę, że był to dobry rok dla wydawców, bo sprzedaż nośników nadal spada i generalnie prowadzenie oficyny wydawniczej to raczej kosztowne hobby niż działalność zarobkową (czego niestety nie rozumie nasz
ZAIKS, skutecznie utrudniając funkcjonowanie małych, niezależnych wydawców). Może to przypadek, może wynik wspomnianej trudnej sytuacji na rynku, ale nigdy dotąd nie ukazało się tyle dobrych wydawnictw w równie ciekawej, a czasami wręcz nowatorskiej  formie edytorskiej.

Początek roku to reaktywacja Mik.Musik., najpierw solowy album The Complainer “SAINT TINNITUS IS MY LEADER” (najodważniejsza płyta tego projektu), później seria kolejnych 8 wydawnictw w tekturowo-szkatułkowych okładkach, z masą tajemniczych niespodzianek w środku (zdjęciami, mapami, wycinkami z gazet, częściami książek, przyprawami, fragmentami taśmy magnetycznej). Każda płyta z tej serii to niecodzienna dźwiękową przygodą - włoskim kolażem dźwiękowym (Urkuma and the Urkumas), hypnagogią lo-fi (Jakub Adamec, Bangeliz), mrocznym synth-popem (Lugozi), nowymi obliczami techno (RSS B0YS, Paweł Pesel) czy postindustrialnym ambientem z rejonów Dome i Cabaret Voltaire (Mangrove Mangrave).

Małe Instrumenty zakończyły rok z płytą w formie katarynki, z najciekawszym dźiwękowo i formalnie materiałem, jaki zespół do tej pory wydał. Bocian Records dzielnie wyłapywał co najciekawsze zjawiska w nowej muzyce improwizowanej i eksperymentalnej - sceny australijskiej (Blip, culture of un), klasyków (Kevin Drumm “Crowded”, Reinhold Friedl “Mutanza”), nowych zjawisk w sztuce dźwięku (Tomasz Krakowiak, Robert Piotrowicz, Anna Zaradny) czy wspólnie z Bołt Records przypominając kompozycje Tomasza Sikorskiego (John Tilbury “For Tomasz Sikorski”), dbając o najlepszą z możliwych produkcję nagrań i ich wydanie, w większości na winylach. NIklas Records w koprodukcji z Bołt Records odkrył dla nas oryginalne, rumuńskie spojrzenie na muzykę spektralną (Octavian Nemescu) i minimalizm (Corneliu Dan Georgescu), wydali również nowe wykonanie “Medusy” Szalonka.

Sporo działo się na rynku kasetowym. Prym nadal wiodło Sangoplasmo - bardzo dobre rodzime produkcje Bartka Kujawskiego, Arszyna, Lutto Lentto, Piotra Kurka, jak i zagraniczne gwiazdy (Decimus, Felicia Atkinson, Ensemble Economique).  Oficyna Biedota sprawnie wyłapuje najciekawsze polskie ujawnienia muzyki gitarowej - np. Pustostany (wspólny projekt the Kurws, Maćka Salomona z Gówna i Piotrka Zabrodzkiego z Baaby) i niematotamto (mikstura surfu, garażu i okolic Skin Graft; najlepszy tego typu polski projekt od czasu niezapomniach 3metrów). W tych rejonach również zaskoczyła świetna produkcja wSzańca, w świetnej edycji winylowej prezentująca nodajże najlepszy polski zespół postpunkowy. Ciekawe pozycje zaprezentował również Qulturap - BNNT, Gówno, Etamski, Ch-Ch-Ching.

Czy jednak ten trend uda sie utrzymać? Z jednej strony nie ma co liczyć na masową sprzedaż, z drugiej wyraźnie widać tendencje zbliżone do rynku kolekcjonerskiego - np. mocno limitowane nakłady (co już stosuje Mik.Musik.), niecodzienne forma wydawnicza (szkatułki Mik.Musik czy katarynka Małych Instrumentów), wreszcie drogi nośnik winylowy (Bocian, ArtBazaar). Niewielki potencjał jest, poszukiwanie odpowiedniej formuły trwa.


Sztuka dźwięku



Rok 2012 przyniósł również ożywienie w świecie sztuki dźwięku w przestrzeniach galeryjnych. Po pierwsze sukces Katarzyny Krakowiak na Biennale Architektury w Wenecji - praca może nie przełomowa, bo jedynie syntezuje dawno wypracowane praktyki (patrz publikacja towarzysząca wystawie), jednak nie można jej odmówić pomysłowej realizacji (szczególna zasługa Ralfa Meinza z grupy Zeitkratzer) i grę z nawykami percepcyjnymi słuchaczy. Na roku 2013 Zachęta planuje realizację tej instalacji w Polsce. Anna Zaradny po świetnej pracy z roku 2011 (“Najsłodszy dźwięk krążącego firnamentu”) kontynuowała pracę z dźwiękiem w przestrzeni i korelacji z odbiorem wizualnym w instalacji “Język Wenus”. Artystka w tym roku wydała również album w oficynie Bocian Records, z materiałowi towarzyszy film “Octopus”.  Konrad Smoleński na solowej wystawie “Włączone” pokazał dwie przenikliwe i sugestywne prace analizujące fizyczność materii dźwiękowej - “Koniec radia” i “To jest większe ode mnie”. Z kolei dźwiękowa bomba Smoleńskiego w postaci grupy BNNT zaatakowała chyba wszystkie wiosenne i letnie festiwale, wieńcząc rok płytą dla oficyny Qulturap.  Niespodziewanie Paweł Mykietyn zorganizował Festiwal Instalacji Muzycznych, jakby w odpowiedzi na trwające zawody piłkarskie pojawiły się instalacje fortepianowe  Petera Ablingera i Winfried Ritscha oraz kompozycja Mauricio Kagela na 111 rowerzystów. Łódzkie ms2 zaoferowało nam świetną wystawę ze sztuką dźwięku z krajów z bloku wschodniego “Dźwięki elektrycznego ciała”. Koniec roku z kolei przyniósł wielowymiarową pracę Karoliny Freino “Chansons de geste” bazującej na reinterpretacji ruchu i dźwięku. Pojawiło się również parę ciekawych realizacji młodych twórców z Poznania (Grupa OKO, Patryk Lichota) - czy dobra passa Wojtka Bąkowskiego i Konrada Smoleńskiego będzie kontynuowana przez kolejne pokolenie artystów z tego miasta?

Niestety nadal są widoczne braki - duże i państwowe instytucje nadal nie wiedzą z czym i jak ugryźć sztukę dźwięku, mają powazne techniczne problemy z wystawianiem prac dźwiękowych, a w większości przypadków ogrnaiczają się do typowo rozrywkowych występów dj’skich podczas wernisaży. Poza nielicznymi wyjątkami (wspomniana praca Karoliny Freino czy pracownia Audiosfera z Poznania) brak jest współpracy pomiędzy uczelniami artystycznymi i muzycznymi - artystom brakuje wiedzy na temat pracy z dźwiekiem, z kolei absolwenci szkół muzycznych nie maja odwagi działać w świecie sztuki współczesnej wychodzące ponad oczywiste próby odwzorowywania obrazów muzyką.


Muzyka współczesna




Od dawna wiadomo, że z polska muzyką współczesną nie jest dobrze. Wystawa “Dźwięki elektrycznego ciała”, seria SEPR oficyny Bołt  przybliżające dorobek Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia czy mocno oszczędna seria Awangarda Polskich Nagrań (wydany w  tym roku zestaw kompozycji Kazimierza Serockiego) pokazują jak głęboko została ta tradycja zasypana przez tendencje neo-neoromantyczne. Przez to cieszy fakt, że części młodych kompozytorów udało się wyrwać z tradycji polskich akademii, studiują poza granicami kraju i przywożą ciekawe podejścia do dźwięku, kompozycji i widowiska muzycznego. Niech za dowód służą są tegoroczne wyróżnienia dla Jagody Szmytki i Wojtka Blecharza na wakacyjnych kursach w Darmstadt, a których kompozycje mocno wyróżniały się wśród przeciętnych premier podczas biennale Musica Polonica Nova. Pojawiły się również udane, miejscami brawurowe fortepianowe próby nowej reinterpretacji klasyków - Marcin Masecki ze “Sztuka Fugi” Bacha i Piotr Orzechowski z kompozycjami Krzysztofa Pendereckiego. W tym ostatnim przypadku musimy byc jednak ostrożni, gdyż produkcje w stylu zapraszania muzyków z Ninja Tune do przerabiania polskich kompozycji wypadły w roku 2012 groteskowo.

Obchodziliśmy również rok cage’owski - wiele koncertów i dyskusji odbyło się w Lublinie , Krakowie i Wrocławiu. Niestety obchody miały wartość czysto edukacyjną, żadne nowe frapujące interpretacje czy spojrzenia na spuściznę wielkiego myśliciela sztuki XX-wieku nie pojawiły się. Być może jest na to za wcześnie, nadal uczymy się korzystać z przestrzeni, którą Cage otworzył. Ponownie ciekawy przykład podsuwa Darmstadt - główną nagrodę otrzymał Jochannes Kreidler za swoją koncepcję nowego konceptualizm (w teorii i praktyce). Ciężko traktować jego pomysły na poważnie, jest to raczej postmodernistyczny kolaż z dużą dawką humoru. Być może muzyka właśnie osiągnęła stadium, w którym znalazły się sztuki wizualne w latach 70?


Zmierzch ery festiwali?




OFF, Unsound, Nowa Muzyka, Sacrum Profanum, Avant Art, Plateaux, Audioriver, Kody, Musica Polonica Nova. Wszystkie festiwale z roku na rok są większe, każde miasto układając plany promocji wpisuje w budżet imprezę z dużą sceną, znanymi nazwiskami i chwytliwym PR-em opierającym się na słowach “nowatorski, poszukujący, oryginalny”. Niestety w większości przypadków programerzy i kuratorzy tych wydarzeń swoje poszukiwania zakończyli dobre kilka lub kilkanaście lat temu, ciężko również z konkretnych pomysłów na narrację programów. Muzyka stanowi ciągle wartość użytkową - ma przyciągać ludzi dla sponsorów (publicznych i komercyjnych), ma służyć dobrej zabawie widzów. Wartość kreacyjna tych imprez, stwarzanie okazji do współpracy pomiędzy artystami i wspieranie nowych zjawisk, nadal jest wątpliwa i robi wrażenie tworzonej na siłę. Słyszy się również skargi na potężne dysproporcje pomiędzy gażami dla polskich i zagranicznych artystów. Wciąż dominują festiwale monotematyczne (industrialny, ambientalny, jazzowy, folkowy, muzyka współczesna), które służą konserwowaniu starych przyzwyczajeń niż poszukiwaniom nowego. Często to wypada nader zabawnie - np. nowa fala muzyki post-industrialnej pojawiająca się za sprawa oficyn Blackest Ever Black, Mordant Music czy Subtext była kompletnie niezauważona przez polskie festiwale zajmujące się tą muzyką. Nasze festiwale wyraźnie cierpią na brak świeżej i zróżnicowanej krwi kuratorskiej, brak nowego i młodego spojrzenia na muzykę i dźwięk jako dziedzinę sztuki. Dlatego też warto zwrócić uwagę na nowe, często dopiero raczkujące inicjatywy -  poznański FRIV Festival, wrocławski Spacja Fest, serie koncertów organizowanych przez oficyny Sangoplasmo i Monotype, “Maszyny do słuchania” Komuny Warszawa czy kompilacje nagrań grup związanych z danym miejscem (“Exterritory” Galerii Szarej) czy “Podotykaj sobie dźwięk” z Poznania.


Niezależna krytyka?




Dochodzimy tutaj do problemu, który pojawił się w roku 2012 przy okazji oszczędności i wynikłych z nich zwolnień w redakcjach kulturalnych mediów masowych. Z jednej strony pokutują stare układy, nie jest mile widziane krytykowanie wydarzeń organizowanych przez kolegów, znajomych, protegowanych prezydentów miast czy organizacji państwowych. Z drugiej zaś strony problemy z zatrudnieniem i utrzymaniem się z pisania powodują, że krytycy boją się wychylić lub przemilczają swoje prawdziwe preferencje. Często piszą osoby niedoświadczone, mające małe pojęcie o badanym zjawisku czy temacie. Na to choruje często blogosfera muzyczna. W wyniku tego nie mamy zdrowej i kreatywnej krytyki, większość tekstów ogranicza się do kopiowania materiałów prasowych organizatorów i wydawców. O ile jeszcze w krótkim terminie pomocne okazują się media społecznościowe, w coraz większym dostępie do dóbr kultury odpowiednia narracja i selekcja tych dóbr jest tym bardziej potrzebna. Ciężko wskazywać tutaj rozwiązania, jednak mam nadzieję, być może powstaną serwisy zrzeszające niezależnych krytyków, utrzymywane przez użytkowników lub organizacje pozarządowe. Mam nadzieję, że kolejne lata przyniosą poprawę tej sytuacji, była ona podobno szeroko dyskutowana na
warszawskich targach muzycznych Co Jest Grane. Wszak zdrowa krytyka jest potrzebna wszystkim - artystom i odbiorcom, rozwojowi kultury.