poniedziałek, 23 lipca 2012

James Benning - artysta dźwiękowy

Tradycyjnie co roku na Nowych Horyzontach pokazywana jest nowa praca Jamesa Benninga, klasyka niezaleznego kina amerykańskiego. Jeden z dwóch tegorocznych filmów, Zmierzch, jest częścią trwającego od ponad 6 lat projektu Two Cabins, w ramach którego Benning zbudował repliki domków H.D. Thoreau (podczas pisania Wadlena) i Teda Kaczynski, w których wystawiał swoje repliki rysunków Billa Traylora, a następnie zrealizował 3 filmy i wydał książkę.  

Zmierzch to najbardziej minimalistyczna wizualnie praca artysty. Przez prawie 100 minut obserwujemy w jednym kadrze i jednym ujęciu zmierzch w górach w Sierra Nevada. Na ekranie zmienia się jedynie światło. To co jednak stanowi treść filmu to ściezka dźwiękowa - początkowo słyszymy odgłosy praków, później pojawiają się cykady świerszczy, które wraz z zachodzącym śłońcem zwiększają intensywność, mając swój finał w potężnej ścianie dźwięku. Pomiędzy słyszymy odłosy inych zwierząt, gdzieś w dali szum autostrady i przelatujących samolotów. Wszystko układa się w naturalną kompozycję dźwiekową, wciągającą  rónie fascynującą jak field recordings Chrisa Watsona.

To co czyni spektakl Benninga wyjątkowym to obraz, prezentacja projektu w przestrzeni kinowej. Jest to taktyka odmienna od większości artystów tworzących na bazie nagrań terenowych, którzy jak Lopez rozdają na koncertach przepaski na oczy, by odbiorca skupił się tylko i wyłącznie na wrażeniach słuchowych. Benning, od lat pracujący ze statycznymi ujęciami, doskonale jak utrzymać uwagę odbiorcy w takiej sytuacji przez skupienie na szczegółach danej sceny i jej kontekście. W tym przypadku tym szczegółem okazał się dźwięk, tutaj pochodzący z jednego nagrania, prezentowany właściwie bez zabiegów edycyjnych. Obraz ten powinien stanowić część programu Nowe Hyroznty Języka Filmowego: Dźwięk, w trakcie którego omawiane są filmy prezentujące nowe sposoby pracy z dźwiękiem w kinie (i o którym więcej będzie w osobnym wpisie). 

czwartek, 19 lipca 2012

Dźwięki elektrycznego ciała


O najlepszej jak dotąd polskiej wystawie ze sztuką dźwieku tego roku juz sporo napisano. Monika Pasiecznik, Piotrek Tkacz, Karol Sienkiewicz, Agata Pyzik. Dlaczego najlepszej? Po pierwsze kuratorzy wykonali kawał dobrej roboty. W kontekście polskim zjawiska skupione wokół Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia (SEPR) został uważnie dobrane i ułożone w opowieść skupiającą się na prawdziwych perełkach (od udziału Oskara i Zofii Hansen w projektowaniu Studia, przez produkcje filmowe (Lenica, Robakowski) aż do pomysłów architektonicznych Krauzego, Kelm i Morela (Kompozycja przestrzenno-muzyczna), z pominięciem całego balastu mielizn Warszawskiej Jesieni, przy okazji której SEPR pojawiał się najczęściej. Jest to zresztą zdaje sie część powolne powrotu SEPR do masowej pamięci - inicjatywa zapoczątkowana wznowieniem muzyki do Rekopisu... Pendereckiego przez OBUH records , przez serię PRES oficyny Bołt aż po plany warszawskiego MSN-u na wykonanie kopii Studia zaprojektowanego przez Hansenów.




W kontekście Europy Wschodniej z kolei mrówcza praca kuratorów w poszukiwaniu ciekawych i intrygujących prac zaowocowała wieloma odkryciami nawet dla światłych melomanów i pasjonatów sztuki dźwięku. Każdy zna pomysły Christiana Marclaya na preparowanie płyt winylowych, mało kto wie, że te pomysły 10 lat wcześniej z powodzeniem realizował Milan Knířák (Zniszczona muzyka). Trzy lata temu podczas Nowych Horyzontów prezentowane były filmy eksperymentalne Beli Belzasa, ale pominięto wtedy genialny film kompozytora Zoltana Jeneya Cykl (zastosowanie tej samej partytury do wykonania utworu muzycznego i animacji filmowej). Ścieżka dźwiękowa Eugeniusza Rudnika do filmu "Prostokąt dynamiczny" Robakowskiego powinna być hymnem wszystkich zespół parających sie stylem electro - a nie jest. Za sprawą filmów Tarkowskiego i późniejszych fascynacji grupy Coil wszyscy znają fotoelektryczny syntezator ANS - nazwany ku czci Skriabina, skonstruowany w Moskwie w Instytucie Teremina przez Jewgienija Murzina. Ale to Instytut Promoeteusza Bułata Galiejewa okazuje sie być najważniejszym punktem ma mapie sztuki dźwięku w ZSRR. Przykładów znajdziecie jeszcze wiele na tej wystawie - zachęcam do samodzielnego odkrywania!




Ciężka praca i fascynacje kuratorskie nie przesłoniły jednak idei wystawy. Jest ona ciekawa i przystępna zarówno dla osób rozpoczynających swoją przygodę z tego rodzajem sztuki, jak i intrygująca dla znawców gatunku. Uniknięto przeładowania ilością prac i tropów na samej ekspozycji, a osoby zainteresowane temat znajdują sporo informacji w obszernym katalogu. Praktyka ta zresztą świetnie wpisuje sie w popularyzatorski profil wystawienniczy kolekcji sztuki współczesnej ms2. 

Narracja wystawy oscyluje wokół brzegowych zjawisk politycznych - śmierć Stalina i koniec socrealizmu, które umożliwiły powstanie takich instytucji jak studia eksperymentalne w Warszawie (1957), Bratysławie (1965) czy Pilźnie (1967). Z drugiej strony mamy lata 80. i przytłaczającą opresję państw demokracji ludowej (prace Wodiczki i Esztenyiego czy działania grupy Andrieja Monastryskiego), które mają tłumaczyć, dlaczego erupcja aktywności twórczej nie znalazła swojej kontynuacji. jest to stwierdzenie prawdziwe, szczególnie w kontekście polskim - potencjał SEPR w dużej mierze został zaprzepaszczony, polska sztuka dźwięku właściwie zakończyła się na pracach Rudnika, Krauzego czy Kotońskiego. Dopiero w ostatnich latach powoli odradza się (patrz pojedyncze prace Anny Zaradny, Konrada Smoleńskiego czy wystawa Poszliśmy do Croatan, kóra równiez była kuratorowana przez Daniela Muzyczuka),


Jednak nie mogę sie zgodzić z diagnozą przyczyny tego stanu rzeczy, którą stawiają kuratorzy wystawy "Dźwieki elektrycznego ciała". Mimo wszystko to nie system polityczny był winien. Musimy pamiętać, ze Studio Eksperymentalne Polskiego Radia działało jeszcze długie lata. Ale to Związek Kompozytorów Polskich przez długie lata nie był w stanie uznać Eugeniusza Rudnika za kompozytora (ZKP był "mądrzejszy" od Karlheinza Stockhausena). Warszawska Jesień, która powstała również na fali odwilży pod koniec lat 50. istnieje nieprzerwanie do dziś. I to ta instytucja odpowiada za promowanie coraz nudniejszej i wtórnej muzyki nazywanej "współczesną", za utwierdzanie zamkniętego środowiska akademickiego w przekonaniu o jednej słuszności idei głoszonych na Akademiach Muzycznych. Ci sami kompozytorzy, którzy są kojarzeni z początkami SEPR (Penderecki, Krauze, Kotoński) im później, tym tworzyli muzykę, której eksperyment i poszukiwanie były coraz bardziej obce. O współpracę interdyscyplinarną (jak Kompozycja przestrzenno-muzyczna) nawet nie zapytam. Przyczyna leży w systemie edukacji. Przykłady przychodzą same nawet dzisiaj - na ostatnim biennale Musica Polonica Nova różnica pomiędzy kompozytorami kształconymi w Polsce (Kupczak, Ryczek, Hendrich) a ich kolegami pobierającymi nauki na zagranicznych uczelniach (Szmytka, Blecharz, Ziemowit-Zych) aż kłuła w uszy. Co ciekawe, wśród artystów z pozostałych krajów prezentowanych na wystawie wcale nie musimy mówić o schyłku ich aktywności twórczej. Gdy polscy kompozytorzy współcześni masowo wracali do neo-romantyzmu, Zoltana Jeney i Rudolf Komorous rozwijali swoje koncepcje minimal music, osiągając ciekawe efekty, odmienne od powszechnie znanych pomysłów szkoły nowojorskiej. W Polsce w połowie tej drogi widzieliśmy jedynie Tomasza Sikorskiego, dla którego silniejszy okazał sie nałóg alkoholowy. Uważne prześledzenie losów i twórczości innych artystów prezentowanych na łódzkiej wystawie może przynieść jeszcze więcej takich przykładów.