Tradycyjnie co roku na Nowych Horyzontach pokazywana jest nowa praca Jamesa Benninga, klasyka niezaleznego kina amerykańskiego. Jeden z dwóch tegorocznych filmów, Zmierzch, jest częścią trwającego od ponad 6 lat projektu Two Cabins, w ramach którego Benning zbudował repliki domków H.D. Thoreau (podczas pisania Wadlena) i Teda Kaczynski, w których wystawiał swoje repliki rysunków Billa Traylora, a następnie zrealizował 3 filmy i wydał książkę.
Zmierzch to najbardziej minimalistyczna wizualnie praca artysty. Przez prawie 100 minut obserwujemy w jednym kadrze i jednym ujęciu zmierzch w górach w Sierra Nevada. Na ekranie zmienia się jedynie światło. To co jednak stanowi treść filmu to ściezka dźwiękowa - początkowo słyszymy odgłosy praków, później pojawiają się cykady świerszczy, które wraz z zachodzącym śłońcem zwiększają intensywność, mając swój finał w potężnej ścianie dźwięku. Pomiędzy słyszymy odłosy inych zwierząt, gdzieś w dali szum autostrady i przelatujących samolotów. Wszystko układa się w naturalną kompozycję dźwiekową, wciągającą rónie fascynującą jak field recordings Chrisa Watsona.
To co czyni spektakl Benninga wyjątkowym to obraz, prezentacja projektu w przestrzeni kinowej. Jest to taktyka odmienna od większości artystów tworzących na bazie nagrań terenowych, którzy jak Lopez rozdają na koncertach przepaski na oczy, by odbiorca skupił się tylko i wyłącznie na wrażeniach słuchowych. Benning, od lat pracujący ze statycznymi ujęciami, doskonale jak utrzymać uwagę odbiorcy w takiej sytuacji przez skupienie na szczegółach danej sceny i jej kontekście. W tym przypadku tym szczegółem okazał się dźwięk, tutaj pochodzący z jednego nagrania, prezentowany właściwie bez zabiegów edycyjnych. Obraz ten powinien stanowić część programu Nowe Hyroznty Języka Filmowego: Dźwięk, w trakcie którego omawiane są filmy prezentujące nowe sposoby pracy z dźwiękiem w kinie (i o którym więcej będzie w osobnym wpisie).
Zmierzch to najbardziej minimalistyczna wizualnie praca artysty. Przez prawie 100 minut obserwujemy w jednym kadrze i jednym ujęciu zmierzch w górach w Sierra Nevada. Na ekranie zmienia się jedynie światło. To co jednak stanowi treść filmu to ściezka dźwiękowa - początkowo słyszymy odgłosy praków, później pojawiają się cykady świerszczy, które wraz z zachodzącym śłońcem zwiększają intensywność, mając swój finał w potężnej ścianie dźwięku. Pomiędzy słyszymy odłosy inych zwierząt, gdzieś w dali szum autostrady i przelatujących samolotów. Wszystko układa się w naturalną kompozycję dźwiekową, wciągającą rónie fascynującą jak field recordings Chrisa Watsona.
To co czyni spektakl Benninga wyjątkowym to obraz, prezentacja projektu w przestrzeni kinowej. Jest to taktyka odmienna od większości artystów tworzących na bazie nagrań terenowych, którzy jak Lopez rozdają na koncertach przepaski na oczy, by odbiorca skupił się tylko i wyłącznie na wrażeniach słuchowych. Benning, od lat pracujący ze statycznymi ujęciami, doskonale jak utrzymać uwagę odbiorcy w takiej sytuacji przez skupienie na szczegółach danej sceny i jej kontekście. W tym przypadku tym szczegółem okazał się dźwięk, tutaj pochodzący z jednego nagrania, prezentowany właściwie bez zabiegów edycyjnych. Obraz ten powinien stanowić część programu Nowe Hyroznty Języka Filmowego: Dźwięk, w trakcie którego omawiane są filmy prezentujące nowe sposoby pracy z dźwiękiem w kinie (i o którym więcej będzie w osobnym wpisie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz