poniedziałek, 31 grudnia 2012

Płyty roku 2012


Globat Beat

Janka Nabay and the Bubu Gang - En Yay Sah [Luaka Bop]
Mark Ernestus & Jeri Jeri & Mbene Diatta Seck - Mbeuguel Dafa Nekh [Ndagga]
Tom Zé - Tropicália Lixo Lógico [Tom Zé]
Lonnie Holley - Just Before Music [Dust-To-Digital]
Goat - World Music [Rocket]
Ondatropica - Ondatropica [Soundway]
Various - Shangaan Shake [Honest Jon’s]
Caetano Veloso - Abraçaço[Facil Brazil]
Daphni - Jiaolong [Jiaolong]
Nguzunguzu - Warm Pulse [Hippos In Tanks]
LV - Sebenza [Hyperdub]


Nie był to powalający rok dla poszukiwaczy nowego w muzyce świata. Główni gracze 2011 (Soundways, Analog Africa, Sorfito, Awesome Tapes From Africa, Honest Jon’s) nie przeskoczyli wysoko postawionej poprzeczki w roku 2011. Mimo,  że działo się wiele i właściwie każda ekipa wystawiła jakiś współczesny projekt, który miał promować artystów z państw ubogiego południa przez współpracę z muzykami z bogatej północy – Ondatropica, KonKoma i Batida z Soundways, Damon Albarn z Rocket Juice & The Moon i projektem Africa Express, Mala In Cuba (z Gilles Petersonem). Niestety żaden z tych projektów nie przyniósł nowego objawienia na miarę Shangaan Electro czy  Konono/Congotronics. Nadzieje rozbudziła na początku roku produkcja Marka Ernestusa z Jer-Jeri, zapowiadająca nowy projekt i nowa oficyną  Ndagga (sublabel Honest Jon’s). Muzyka w stylu Cut Hands, jednak zamiast industrialnej produkcji mamy typowy dla Ernestusa miekki sznyt Basic-channellowy oraz duzo ciekawsze podziały rytmiczne – pewnie dzięki udziałowi żywych muzyków z czarnego lądu. Drugim wybitnym projektem był Janka Bay wydany przez Luaka Bop, skutecznie łączący nowe brzmienia z tradycja muzyki bubu z Sierra Leone. W tej samej kategorii już nie tak zaskakujące, ale warte uwagi były nagrania LV, Daphni i Janka Bay. Janka Bay to zawodnik na miarę Toma Ze, który zresztą w tym roku wydał również doskonała płytę, a biorąc pod uwagę wiek artysty – wręcz rewelacyjna. Również Cateno Veloso nie spuścił z tonu – po doskonałym albumie powrócił najpierw ze współnymkoncertem z Davidem Byrnem, a później solo z piosenkami nie ustępującymi Tomowi. Na sam koniec roku zadziwiło wszystkich wykopalisko chłopaków z Dust-to-Digital - post-afrykański Lonnie Holley. Oj, życzę takiej witalności umysłu polskim 80-letnim kompozytorom.


Modern Beat

Ricardo Villalobos - Dependent And Happy [Perlon]
RSS B0YS - W D0NT BLV N HYP [Mik.Musik.!.]
Actress - RIP [Honest Jon’s]
Shackleton - Music For The Quiet Hour / The Drawbar Organ EPs [Woe to the Septic Heart]
Andy Stott - Luxury Problems [Modern Love]
Lorenzo Senni - Quantum Jelly [Editions Mego]
2562 - Air Jordan [When In Doubt]
Vladislav Delay - Espooo [Raster-Noton]
Voices from the Lake - s/t [Prologue]
Vessel - Order Of Noise [Tri Angle]
Moritz Von Oswald Trio - Fetch [Honest Jon’s]
Emptyset - Collapsed [Raster-Noton]

To był rok niespodzianek, bardziej i mniej pozytywnych, często z najmniej oczekiwanych stron. Najpierw zaskakujący atak ze strony Mik.Musik.!. z tajemniczym składem RSS B0YS, którzy ze swoją muzyka dotarli tam, gdzie niestety całe Modern Love w tym roku się nie odważyło. Bo choć Andy Stott nie zawiódł i dźwiękowo uwododnił stoją klasę najciekawsze obecnie producenta, to jednak kompozycyjnie poszedł na dancefloorową łatwiznę. Inne projekt z Modern Love nie miały takiej siły co rok temu, a niektóre wręcz powaznie zawiodły (jak ostatni album ). Zdecydowane pierwsze miejsce w moim rankingu dostaje Ricardo Villalobos – po pierwsze zaskoczył doskonałymi nagraniami po dwóch słabych latach, gdzie wszyscy myśleli, że ciągle imprezy, używki i audiofilskie ciągoty zabiły w nim ducha poszukiwacza. Jednak potężny nowy album udowodnił najwyższą klasę w łączeniu techno z niecodziennymi rytmami i elektronowymi pasażami, jak i umiejętności wielokrotnego przetwaząnia tego samego materiału (patrz wersja CD albumu). W niespodziewane kierunki uderzyli Delay (wyraźna kontynuacja doświadczeni z Moritz von Oswald trio), 2562 (gęste, etniczne perkusje), Lorenzo Senni (zamiast cichego free-improv świdrująca analogowa dyskoteka) i Emptyset (nagrania dla Raster-Noton). Actress udowodnił klasę nieustającego eksperymentatora, a Moritz von Oswald alchemików pulsu i przestrzeni. Do zaskakujących debiutantów dołączyli Voices From The Lake i Vessel.


Pure Dance

Ital - Hive Mind [Planet Mu]
Traxman - Da Mind Of Traxman [Planet Mu]
Mouse on mars - WOW [Monkeytown]
Peaking Lights - Lucifer [Weird World]
Juju & Jordash - Techno Primitivism [Dekmantel]
Matthew Dear - Beams [Ghostly International]
Pachanga Boys ‎– We Are Really Sorry [Hippie Dance]
VCMG - Ssss [Mute]

W kategorii typowo tanecznej nie było zaskoczeń, wszyscy jeszcze silniej okopali się w wybranych kierunkach. Na czele peletonu wybitnie brylował Ital, choć jego pełnowymiarowy album, choć bardziej uporządkowany produkcyjnie, raczej nie przyniósł nic nowego. Traxman na bazie footworku spróbował stworzyć album do słuchania i jako jedyny producent tego gatunku. Albumy prezentujący ewolucję i udowadniające dotychczasową klasę zaprezentowali Mouse on Mars, Peaking Lights, Matthew Dear, Pachanga Boys. Pomimo niezdrowego hype-u bardzo ciekawa kontynuacją stylistyki Peaking Lights są Juju & Jordash , najciekawszy projekt skierowany dla kolorowej młodzieży z modnymi smartfonami w kieszeniach. Na osobną uwagę zasłużyli VCMG, weterani elektronicznej muzyki tanecznej powrócili z prostą, ale ciągle elektryzującą muzyką.


No Beat

Robert Aiki Aubrey Lowe - Timon Inok Manta [Type]
Monolake - Ghosts [Monolake]
Oren Ambarchi + Thomas Brinkmann -  The Mortimer Trap [Black Truffle]
Frank Bretschneider - Kippschwingungen [Line]
Ricardo Donoso - Assimilating the Shadow [Digitalis]
Taylor Deupree - Faint [12k]
Demdike Stare - Elemental [Modern Love]
Piotr Kurek - Edena [Sangoplasmo]

W stronę bardziej eksperymentalnego grania wywiedzionego z post-techno mielismy również ciekawe osiągnięcia. Na początku roku wyraźnie zaskoczył Oren Ambarchi współpracą z Thomasem Brinkmannem prezentując chyba najlepszy dron tego roku. Frank Bretschneider wspiął się na wyżyny dźwiękowego eksperymentu płytą nagraną na urządzeniu NRD-owskiej poczty. Bardzo miło zaskoczył Taylor Deupree płytą „Faint”, mocno minimalistyczną, ale uciekającą przed gatunkowymi dłużyznami. Sporo się działo w świecie analogowych pasazy, ja nie miałem sił Śledziów wszystkiego, ale zdecydowanie muszę wyróżnić Piora Kurka – „Endea” i wspólna płyta z jako Sauvage FIgures to światowa czołówka. Za granicą sporym zaskoczeniem na tej scenie i powiewem nowego była pierwsza solowa płyta Roberta Aiki Aubrey Lowe.

Dark Beat

Silent Servant - Negative Fascination [Hospital Productions]
Rainforest Spiritual Enslavement - Papua Land Where Spirits Still Rule [Hospital Productions]
Thought Broadcast - Emergency Stairway [Editions Mego]
Raime ‎– Quarter Turns Over A Living Line [Blackest Ever Black]
Ugandan Methods – A Cold Retreat [Boomkat]
Felix Kubin – TXRF [It’s]
Rrose ‎– Artificial Light (1969-1909) [Sandwell District]

Ten rok to wyraźne odrodzenie estetyki postindustrialnej i łączenie jej dziedzictwa dźwiękowego ze współczesną muzyka taneczną. Mocno atakowała grupa artystów zgromadzona wokół Domincka Fernowa - Silent Servant i Rainforest Spiritual Enslavement, Ugandan Methods, jak i sam Vatican Shadow (który najlepszy swój album wydał niepostrzeżenie w Modern Love). W podobną strone uderzył Pete Swanson, oficyna Von czy najbardziej aktywna w autopromocji Blackest Ever Black. Nie zawsze były to udane produkcje, jednak część z nich zasługuje na uznanie i uwagę. Ukoronowaniem tego trendu miał być album Raime, zespołu atakującego na zywo opętańczo głośnym brzmieniem. Za całego tego zamieszania na największą uwagę zasługują moim zdaniem typowo technowy producent Rrose i prawie kompletnie niezauważona płyta „TXRF” Felixa Kubina.


Hard Beat

Micachu - Never [Rough Trade]
Swans - The Seer [Young God]
Aluk Todolo - Occult Rock [Norma Evangelium Diaboli]
Richard Youngs - Amaranthine [MIE]
Pelt - Effigy [MIE]
wSzaniec - Gdzieś w Europie [Caramba, No Sanctuary, Teeth To Concrete, Pop Underground]
Pustostany - 2012 [Oficyna Biedota]
Niematotamto - Żółć [Oficyna Biedota]


Tutaj zebrałem płyty powstałe na bazie bardziej lub mniej typowego gitarowego grania. Na początku zestawienia zebrałem albumy, co do których właściwie nikt nie ma wątpliwości – to perełki i duch nowego, które urzekło prawie każdego krytyka i recenzenta. Być może mam tutaj najbardziej typowy gust, raczej po prostu nie zgłębiałem tematu wystarczająco dokładnie, jedynie polegałem na headlinerach, dla czystej przyjemności. I takie są te albumy – czysta przyjenność obcowania z dziełem, choć ciężko powiedzieć, by się tam coś nowego działo. Wyjątkiem sa tutaj Micachu – druga płyta, już nie tak zaskakująca jak debiut, pokazały dziwaczne spojżenie na estetykę punkową.

Osobne omówienie należy się polskim produkcjom. W gitarowym graniu w Polsce dzieje się zawsze dużo. Niestety. Było Gówno, które odeszło od estetyki punko polo na rzecz bardziej amerykańskiego grania. Teksty nadal ciekawe, jednak muzycznie nadal zaczyna nurzyć i za bardzo coś przypominać. Dlatego dużo ciekawszy okazał się projekt Pustostany – wokalista Gówna i muzycy the Kurws. Druga gwiazda tego roku, BNNT, bombowcy wszystkich letnich imprez kulturalnych, na płycie jednak jednostajnośc i powtarzalnośc pomysłow pokazują, że ten projekt powinien pozostać w wersji typowo performerskiej, na żywo zagrany z paki samochodu ciężarowego. Ale pierwsza nagroda moim zdaniem powinna trafić do wSzańca – zespół konsekwentnie rozwija swoja specyficzną, wręcz romatyczną estetykę, łącząc postpunk, sludge i folk. Zdecydowany ewenement na polskiej scenie.



Song and more

Efterklang - Piramida [4AD]
Scott Walker - Bish Bosch [4AD]
Julia Holter - Ekstasis [Rvng Intl]
UL/KR - s/t [Thin Man Records]
Complainer, The ‎– Saint Tinnitus Is My Leader [Mik.Musik.!.]
Grimes - Visions [4AD]
Cat Power - Sun [2012]
Josephine Foster – Blood Rushing [Fire]
Orcas - Orcas [Morr Music]
Dirty Projectors - Swing Lo Magellan [Domino]
David Byrne & St. Vincent - Love This Giant [4AD]
Male Instrumenty  - Katarynka [Małe Instrumenty]
Baaba - The Wrong Vampire [Lado ABC]

Mocna konkurencja i sporo zaskoczeń było na rynku piosenkowym. Za granicą 4AD wyciągnęło wszystkie asy z rękawa – najpierw przebojowe Grimes, potem wysublimowane brzmieniowo  Efterklang, zaskakująco świezy Byrne z St. Vincent, a na koniec walący po nerach, kompletnie zaskakujący przewrotnością Scott Walker.  Jak dla mnie piosenkowa wytwórnia roku, kondycja nawet lepsza niż za najlepszych czasów w latach 80., gdy This Mortal Coil, Dead Can Dance i Cocteau Twins święcili triumfy. W podobnym duchu pojawiła się Julia Holter, z genialnymi pisoenkami doskonale balansującymi pomiędzy starym I nowym. Podobnie było w Polsce - UL/KR najbardziej zaskoczyli chyba samych siebie. Kilka piosenek wydanych początkowo tylko w sieci i na kasecie, wyraźny ukłon w stronę lat 80. (Talk Talk, Japan), hypnagogia na poważnie. The Complainer rozpoczął rok z najbardziej osobistą, szkatułkowa płytą („Sait Tinnitus Is My Leader”), zakończył ostatecznym rozliczeniem z hitami lat 80. Z doskonałymi płytami przypomnieli się Cat Power (kompletny zwrot w estetyce), St. Vincent z Davidem Byrnem, kolejna dobra płyta Dirty Projectors. Ciekawym zaskoczeniem były Orcas, łączące nowoczesną produkcję z onirycznymi piosenkami.

Na koniec dwa niepiosenkowe albumy, ale mocno melodyjne – najpierw hołd dla „Nieustraszonych Pogromców Wampirów” Baaby, motoryczne fusion szalonych aranżacji z chwytliwymi melodiami. A pod koniec roku Małe Instrumenty „Katarynką” – najciekawsza produkcja zespołu, zarówno pod względem wydawniczym (dostajecie prawdziwa katarynkę), jak i koncepcyjnym (kompozycja złożona z 63 prawdziwych katarynek).

Hip-hop

JJ Doom - Key To The Kuffs [Lex]
Ras G - El-Aylien Part II C.razy A.lien [Leaving]
Quakers - Quakers [Stones Throw Records]

Nie był to mocny rok dla hip hopu, cała stajnia Anticonu powracająca w tym roku jakoś nie powaliła niczym. Trzy powyższe albumy w ostatnim roku przykuły moją uwagę. Plus powinienem dodac ścieżkę dźwiękową do najnowszego filmu Michela Gondy’ego “The We And The I”, ale same starocie.

Unlimited

Will Guthrie - Sticks, Stones & Breaking Bones [lespourricords]
Gabriel Saloman - Adhere [Miasmah]
Tomasz Krakowiak - Moulins [Bocian]
Kevin Drumm - Crowded [Bocian]
Vanessa Rossetto - Exotic Exit [Kye]
Rhodri Davies - Wound Response [Altvinyl]
Andrea Belfi - Wege [Room40]
Chris Corsano - Cut [Hot Cars Wrap]
Stefano Pilia – Strings [Musica Moderna]
Oren Ambarchi - Audience Of One [Touch]
Blip - Dead Space [Bocian]
Aaron Dilloway - Modern Jester  [Hanson Records]
Michael Pisaro & Toshiya Tsunoda - Crosshatches [Erstwhile]
Nicola Ratti - Streengs [Senufo Editions]
Atelier o Divino – Trevas Redux [Panyrosas]
Bartek Kujawski – Bait  [Sangoplasmo]

W tej części zestawienia cieżko szukać trendów czy wiodących tendencji. Właściwie każda płyta to osobna historia i oryginalny pomysł dźwiękowy. Ważne jest to, ze pomimo ogólnego kryzysu i zastoju na scenie free-improv/EAI tacy artyści jak Will Guthrie, Tomasz Krakowiak, Rhodri Davies czy Michael Pisaro byli w stanie wypracować swoją własną ścieżkę koncepcyjną i brzmieniową.  Warti zauważyć dużą aktywność włoskiej sceny (Nicola Ratti, Stefano Pillia, Andrea Belfi), cieszą ciągle świetne nagrania sprawdzonych zawodników (Oren Ambarchi, Aaron Dilloway, Gabriel Saloman, Kevin Drumm).


Modern Composition

Reinhold Friedl – Mutanza [Bocian/Bołt]
John Tilbury – for Tomasz Sikorski [Bocian/Bołt]
Marcin Masecki - Die Kunst der Fuge [Lado ABC]
Jakob Ullman – Fremde Zeit - Addendun [Edition RZ]
Duane Pitre - Feel Free [Important]
Kenneth Kirschner - Shsk'h Vol.07 [Shsk'h]
Heiner Goebbels - Stifters Dinge [ECM]
Kassel Jaeger - Deltas [Editions Mego]
Robert Hampson - Répercussions [Editions Mego]
Pianohooligan – Penderecki Remixed [Decca]

O ile scena EAI dzięki zróżnicowaniu i poszukiwaniu jako podstawowej zasady gatunku udaje się ciągle wykrzesać coś ciekawego, to w współczesnej muzyce komponowanej kryzys wydaje się poważniejszy. Najciekawsze płyty tego roku to reinterpretacje starych kompozycji – Tilbury zagrał Sikorskiego, Masecki Bacha, Friedl Lachenmanna, Niblocka i Szalonka, a Orzechowski Pendereckiego.  Idąć za Myśla Karlheinza Stockhausena, kompozytorzy z kręgu muzyki współczesnej poszukując nowych rozwiązań w muzyce scenicznej – połączeniu kompozycji z multimedialna operą i ruchem scenicznym. Jedną z najciekawszych realizacji, w roku 2012 udokumentowanej na płycie był Heiner Goebbels. Jednak parę ciekawych zjawiska w komponowanej muzyce pojawiły się w kręgach pozaakademickich – Duane Pitre, Kenneth Kirschner, Kassel Jaeger.


Old but New

Pictures of Sound: One Thousand Years of Educed Audio: 980-1980 [Dust-to-Digital]
Personal Space: Electronic Soul 1974-1984 [Numero Group]
Suzanne Ciani - Lixiviation [Finders Keepers]
Robert Turman - Flux [Editions Mego]
Corneliu Dan Georgescu - Et Vidi Caelum Novum [Bołt/Niklas]
Morton Feldman - Crippled Symmetry At June in Buffalo [Frozen Reeds]
Monton – Montonprodukt 07 [Desire]
Can – The Lost Tapes [Mute]
Regis ‎– Death Head Said [Downwards]
seria Recollection GRM [Editions Mego]
Laurie Spiegel - The Expanding Universe [Unseen Worlds]
Eliane Radigue – Feedback Works 1969-1970 [Alga Marghen]
Pauline Oliveros – reverberations: tape and electronic music 1961-1970 [Important]
Porter Ricks – Biokinetics [Type]


W paru miejscach wspominałem tutaj o kryzysach w równych stylistykach i gatunkach. Wrażenie to potęguje coraz większa ilość reedycji i wydań nagrań wcześniej niepublikowanych, które bardzo często są ciekawsze niż te współcześnie powstające. Czasami były to oczywiste strzały (jak Porter RIcks, Pauline Oliveros czy seria GRM), czasami odkopane po latach niespodzianki (Can, Monton, Suzanne Ciani, “Personal Space” z Numero Group), czasami totalna archeologia dźwięku (Dust-to-Digital). Oby Nowy Rok był równie udany!

sobota, 24 listopada 2012

BIZARRIUM #4


Jeśli nie macie jeszcze planów na dzisiejszy wieczór to z nieskrywaną przyjemnością zapraszamy do Niskich Łąĸ, gdzie dj Czarny Latawiec zagra się gościnnie na Bizarrium, jedynej we Wrocławiu cyklicznej potańcówce przy dźwiękach z epoki, w której "beat rozpalał, moda miała sznyt, a motory nie miały tłumików". O samej inicjatywie piszą angielskojęzyczne serwisy, a Czarny Latawiec zgotuje synkopowe fusion na bazie tropikalii i afrobeatu. Mambo Loco!

wtorek, 6 listopada 2012

Sebastian Buczek we Wrocławiu

We Wrocławiu kolejne ważne wydarzenie spod znaku sztuki dźwięku, kolejny raz dzięki zaangażowaniu Sangoplasmo. Sebastian Buczek przyjeżdża promować swoje nowe wydawnictwo (o którym poniżej), ma wystąpić z grającymi robotami (jednego z nich widzicie opartego o ścianę na zdjęciu poniżej). Jego występy, efemeryczne i nieprzewidywalne, zrywają z konwencją  koncertu muzycznego równie mocno, co dźwięki jego płyt z tradycyjnie pojmowaną muzyką. Pojawi się również Gerard Lebik ze swoim nowym projektem dźwiękowym, a niżej podpisany zagra set z płyt winylowych z okładkami na biało.

W roku 2001 Sebastian Buczek debiutował w oficynie Mik Musik płytą Wabienie dziewic z nagraniami klarnetu i własnoręcznie skonstruowanego saksofonu (z pcv) wytłoczonymi chałupniczą metodą na różnych nośnikach (plexi, metal, czekolada, wosk pszczeli, papier) płytami gramofonowymi. Uzyskane efekty dźwiękowe (głównie trzaski i szumy własne płyt) były jedyne w swoim rodzaju. Tak oryginalne w czasach, gdy estetyka noise spokojnie święciła swoje triumfy, że krytyka muzyczna oniemiała z wrażenia, a płyta chyba jako jedyna produkcja z Polski uzyskała status "kultowej" na całym świecie w środowiskach związanych ze sztuką hałasu (legenda głosi, że z muzykami Wolf Eyes włącznie).



Tamte metody produkcji płyt możecie podpatrzeć na zdjęciach z Festiwalu w Krajobrazie w Inowłodzu w roku 2000. Był jeszcze koncert w Łowiczu, o którym kiedyś pisał nasz redakcyjny kolega.



Płyty gramofonowe Buczka jako obiekty pojawiały się jeszcze w paru miejscach, między innymi na wystawie pełnej sztuki dźwięku Poszliśmy do Croatan (2009). Ostatni raz gościł we Wrocławiu, z koncertem, przy okazji festiwalu Mik Musik w roku 2007.


Po latach Sebastian powrócił do produkcji płyt (tym razem na polimerze), które trafiają do sprzedaży  (nakład pierwszej to 66 sztuk) dzięki oficynie Altanova Press. O szczegółach technicznych możecie poczytać tutaj, a posłuchać fragmentu poniżej.




sobota, 3 listopada 2012

Mocne uderzenia europejskiego voodoo

Zdecydowana większość krytyki podąża uchem za odrodzeniem post-industrialu (ostatni Unsound doczekał się recenzji z dziwnych i zaskakujących stron) i histeryczne oczekuje długogrającego debiutu Raime. Tymczasem, coś z zupełnie innej beczki, posłuchajmy co ciekawego dzieje się w świecie cyrkowego mocnego uderzenia.


Pierwszy desant przychodzi z zupełnie nieoczekiwanej strony. Pozornie wszystko mówiąca nazwa Goat okazuje się nie być kolejnym black metalowym nudziarstwem. Afrykańskie rytmy, brytyjski hard rock, turecki funk i węgierski garaż spotykają się z praktykami voodoo ze szwedzkiego koła podbiegunowego. Nie jest to może rewolucja na miarę Liquid Liquid czy Vampire Weekend, post punk ustępuje miejsca hippisowskiemu hard rockowi, co nie do końca może się podobać wyczulonym tropicielom afro-beatu. Jednak uszy wychowane na składankach Finders Keepers, Bouzouki Joe i Sublime Frequencies (również te należążce do członków Goat) docenią synkretyzm gatunkowy płyty World Music, jak i pomysłowość w kreowaniu cyrkowego wizerunku. 


Zbliżoną metodę stosuje grupa Mombu, którą mieliśmy okazję gościć we Wrocławiu na festiwalu Asymmetry. Zaostrzeniu ulegają tutaj wszystkie elementy -  zamiast hard rocka mamy free jazz death metal (na saksofonie Luca Tommaso Mai znany z ZU i współpracy z Matsem Gustafssonem), afrobeat zastępują plemienne rytmy. Inspiracja voodoo pozostaje (Mombu to jeden z duchów w haitańskim   voodoo). Niedawno ukazało się nowe wydanie ich debiutanckiej płyty, pod nowa nazwą (Zombi), z nowym miksem i masteringiem. Pomimo nowego utworu, coveru Fela Kuti, zmiany są na gorsze. Za poprzedni mastering odpowiadał James Plotkin, który skupił się własnie na potężnym, afrykańskim brzmieniu bębnów. Nowy miks wykonał Husky Hoskulds (współpracujący z Tomem Waitsem i Mikiem Pattonem), niestety większą wagę przywiązał do przyciągnięcia słuchacza metalowego (wiadomo, najlepszy rynek sprzedaży fizycznych nośników). Mimo to ich muzyka nadal brzmi tak, jak za młodu sobie wyobrażałem Roots Sepultury na podstawie wybujałych recenzji, z równie potężnym jak bębny dystansem i współczesną świadomością muzyczną.



Z kolei basista ZU Massimo Pupillo, wspólnie z Paal Nilssen-Love i Lasse Marhaug, odpowiedzialny jest za kolejny poziom ekstremalizacji w naszym cyrkowo-metalowym zestawieniu - płytę You're Next  dla oficyny Bocian. W stosunku do wcześniejszych ujawnień duetu Nilssen-Love+Pupillo (np. w składach Offonoff czy Original Silence) mamy tutaj więcej zwartej, transowo-rockowej (krautorckowej?) formy podkreślanej przez electronic torture devices Lasse Marhauga. Słychać, że doświadczenie Marhauga zdobyte podczas pracy nad projektem Metal Music Machine nie poszło w las, a metalowe korzenie potrafi wykorzystać ciekawiej niż ponuraki z Sunn O))). Napisałem o krautrockowej seksji, bo bywa tutaj transowo, ale oczywiście jak na typowe wirtuozerskie szaleństwo perkusisty (obecne równiez w wielu moemntach na tej płycie) Nilssena-Love, niedostępnej dla większości perkusistów - zarówno free-jazzowych, jak i tym bardziej metalowych. Co ciekawe, po krautrockowe inspiracje w tym roku sięgał już nie raz Oren Ambarchi (szczególnie na ostatniej dla Editions Mego płycie Sagittarian Domain) - czyżby zapowiadało to nareszcie zmianę na skostniałej od paru lat scenie EAI? Tak czy siak od czasu wspomnianego Metal Machine Music Jazkamera (2006 roku) nie było tak radosnej muzyki, odświeżającej formułę łączenia wolnej improwizacji z ciężkim graniem. Who's Next?


Inspiracje hipnotycznym krautorckiem (Neu!), gęstą instrumentacją perkusyjną (This Heat, Can) i przestrzennymi dronami stanowią ważny i nowatorski element muzyki black metalowego Aluk Todolo.  Ponownie mamy udany synkretyzm gatunkowy, ponownie pozorną inspiracja egzotyczną rytualna religią, tym razem z Indonezji. Nie śledzę sceny black metalowej, ale z rozmów ze znawcami wynika, że nikt dotąd nie wpadł na pomysł takiego połączenia, co udowadniają kompletnie odmienne porównania w recenzjach najnowszego albumu Occult Rock w świecie hipsterów (np. Pitchfork) i black metali (np. Cooking with Satan). Francuzom udało się jednak trafić zarówno do jednych, jak i drugich, bo pomimo wspomnianych inspiracji i pieczołowitej produkcji (prawie jak Kranky!)  udało się im zachować pierwotną surowość back metalu. Rzecz niebywała! \m/

Jeśli nadal macie mało to dalszych inspiracji szukajcie w genialnym albumie Leah Gordon. Chyba the Residents już tam byli?



czwartek, 11 października 2012

Ciąg dalszy i koniec Avant Artu













Piąty dzień zmagań ze sztuką "awangardy" otworzyło premierowe wykonanie przedstawienia NoGo duetu cri du coeur. Bardzo udana kompozycja dźwiękowa - kojarzące się ze słuchowiskiem radiowym połączenie nagrań terenowych, estetyki improwizacji elektroakustycznej, zdeformowanego brzmienia gitary tabletop w stylu ściezki dźwiekowej Neila Younga do Truposza. Warstwa wideo to kolaż złozony z nagrań różnych miejsc (w tym więzień i berlińskiego Pomnika Pomordowanych Żydów Europy) oraz przetwarzanych na żywo ruchów tancerki. Wreszcie taniec Fine Kwiatkowski - skupiony i wrażliwy na każdy dźwięk, choć daleki od snchronizacji, będącwy wyraźnie partnerem muzyki, a nie jej obrazem. Całość dźwięku, obrazu i tańca okazała się sugestywna, opowiadająca o granicach egzystencji. Ciężko pisać o konkretnej interpretacji (więcej możecie poczytać tutaj), jednak przekazywane emocje były bardzo czytelne.

Kwiatkowski i Grafenhorst współpracują ze soba od wielu lat i widać, że wypracowali wspólny i kompletny język, w którym pusta improwizacja i eksperyment sa zbędne. W tańcu Fine można czuć świadomość i wrazliwość na dźwięk. Jak później sprawdziłem, miała ona okazję współpracować z czołówką kręgu swobodnej improwizacji - Phil Minton, Peter Kowald, Le Quan Ninh, Agusti Vernandez, Michel Doneda, Thomas Lehn, AMM, Urs Leimgruber, Michael Vorfeld. Jak dla mnie to był najlepszy intermedialny projekt festiwalu, a może nawet w ogólne od początku Avant Artu, choć jakże odmienny od typowych produkcji tu prezentowanych. Obyło się bez epatowania cyrkowymi pomysłami i maskulinizmem dźwiękowym. Projekt skromny, skupiony i co najważniejsze - od początku do końca świadomy wizualne i dźwiękowo. Brawa!



Druga część koprodukcji Avant Art, dortmudzkiego Mex i kolońskiego Gerngesehen - crossing borders (Gerard Lebik, Piotr Damasiewicz, Wojciech Romanowski, Bettina Wenzel, hans w. koch, Joker Nies) - nie była już tak udana. Wszystkie strony wystawiły bardzo ciekawych "zawodników" - Lebik i Damasiewicz to obecnie najciekawsze postaci wrocławskiego freeimprov,  hans. w. koch i Joker Nies mają spory dorobek na polu sztuki dźwięku i live-electronics (zresztą ten pierwszy pojawi się w tym  roku na Audio Art w Krakowie). Jednak zestawianie tak dużego składu improwizatorów bez dłuższego przygotowania jest ryzykowne i może prowadzić do klasycznych dłużyzn improwizacyjnych. Akcenty były rozłożone równomiernie pomiędzy wszystkich muzyków, co pozwoliło każdemu zaprezentować swoje pomysły, ale też negatywnie sie odbiło na dynamice koncertu. Dźwiękowiec wyraźnie faworyzowal stojąca na środku sceny Bettinę, która wysokimi rejestrami przytłaczała brzmienie reszty zespołu. Najmniej było słychać preparowany fortepian Damasiewicza, który w połączeniu z elektronika Jokera mógł być najciekawszym elementem tego występu. Prosty syntezator Niesa w duecie z Zopanem Lebika przywoływały na myśl pionierską muzykę elektroniczną z lat 60. Nie był to zły koncert, dźwiękowo miejscami ciekawy, jednak zabrakło tutaj iskrzenia pomiędzy muzykami. Dodatkowym minuesm była publiczność, w większości przybyła na występ DAF, kompletnie nie przygotowana na muzykę wymagającą skupienia i ciszy. Ciągłe wychodzenie z koncertu, trzaskanie drzwiami, rozmowy. To kolejna, po łączeniu cyrku Bonaparte z programem Raster-Noton,  wpadka programowa.



DAF. Ta muzyka zdecydowanie wytrzymuje próbę czasu, nadal brzmi elektryzująco. Próby czasu nie wytrzymuje jednak dystans jej twóców do swoich nagrań i samych siebie. Festyn z playbacku zachwycił przybyłych licznie zagorzałych fanów zespołu, reszta ziewając zastanawiała się nad fenomenem fanów EBM.



FM Einheit zagrał krótki koncert w kinie Helios Nowe Horyzonty. Wiekszośc koncertu to puszczone z komputera orkiestrowe pasaże, do których Frank Martin stukał w zawieszone metalowe sprężyny puszczone przez delay. Brzmiało to pompatycznie, okropnie! Pod koniec jednak przy brzmieniu pojedyńczego dronu grał żwirem i rozbitymi kawałkami cegły - zrobiło ciekawiej, choć niuanse brzmieniowe zagubiły się w trudnej do nagłośnienia przestrzeni. Kolejny z cyklu przewidywalnych przedstawień dźwiękowych.



Denseland to zderzenie pozornie nieprzystających do siebie światów. David Moss jest znany z brawurowych interpetacji muzyki operowej Luciano Berio, Johanna Straussa, Heinera Goebbelsa i Olgi Neuwrith, udziału w wielu projektach free improv (m. in. z Philem Mintonem, Fredem Frithem, Rhodri Daviesem, Michelem Doneda), zaskakujących reintepretacji szlagierów muzyki popularnej (Prince, J.S. Bach, Antonio Carlos Jobim, Mikles Davis) czy udziału (jako perkusista) wraz z Arto Lindsayem i Johnem Zornem w nagraniu kamienia milowego łączącym no wave z free jazzem i hip-hopem - The Golden Palominos. Duzo tego jest, ale to spory kawał historii muzyki, brawurowy człowiek renesansu. Perkusistę Hanno Leichtmana możecie pamietac z micro house'owego projektu Static i grupy Groupshow (z Janem Jelinkiem i Andrew Peklerem). Liechtman i Srobl w latach 90. tworzyli projek około-techno Paloma i te doświadczenia muzycznie najwięcej wniosły do projektu Denseland, choć Strobl np. w 2009 roku wspólnie z Tonym Buckiem i Toshimaru Nakamura nagrał płyte dla room40.

Długie wprowadzenie mi wyszło, ale i muzyka Denseland nie pozwala się łatwo zdefiniować. Wszystkie wyżej wymienione wątki połączyły się na wydanej w roku 2010 przez oficyne Mosz płycie Denseland Chunk. Mielismy tam i smaczki produkcyjne post-dub-techno, i gęste perkusjonalnia przywodzące na myśl rytmy Liebezeita-Freidmana oraz post-jazzowa grę Martina Brandlmayr (zresztą jednekgo z założycieli oficyny Mosz), i głos Mossa w róznych wariantach (opwiadającego jak poeta post-bitnikowski, spiewającego operowo, eksperymentującego z elektroniką i głosem jak w swoich free-jazzowych projektach). Była to bardzo ciekawa płyta, ale też rozpływająca się w bardzo wielu inspiracjach i tropach dźwiękowych, bez zdecydowanego akcentu. Niekótrzy dziennikarze próbowali nawet przepowiadać, że w tę strone pójdzie ambitny dubstep ;)

Na wrocławskim koncercie zespół zaprezentował nowy materiał. Moss porzucił eksperymenty wokalne na rzecz tekstu i pół-spiewu, co jeszcze bardziej przypominało no-wave'owa nonszalancję wokaliz Arto Lindsay i słuchowiska Laurie Anderson niż opery Luciano Berio. Sekcja rytmiczna zabrzmiała bardziej zdecydowanie i konkretnie, na pograniczy post-rocka, funku i no-wave, co również nasuwało skojażenia z The Golden Palominos, ale we współczesnej wersji dźwiękowej, kontynuującej dorobek zespołów Radian, Trapist i Tortoise. Koncert okazał się niesamowicie transowy i rytmiczny, z powolnie budowanym napięciem i tkanką brzmieniową (Liechtman odpowiada równiez za elektronikę). Doskonałe muzyczne przygotowanie na występ gwiazdy wieczoru.



Moritz von Oswald Trio. Początkowo jednorazowy projekt powstały w roku 2008 z nicjatywy festiwalu Club Transmediale, okazał się jednym z najważniejszych punktów na mapie post-techno 21 wieku. Muzyka wywodząca się z klasycznego dub-techno, etnicznych inspiracji rytmicznych, basowych sekwencji analogowego syntezatora, po dodaniu żywej baterii instrumentów perkusyjnych i neo-klasycznych pasaży klawiszowych okazało sie materiałem niezwykle plastycznym, wręcz idealnym do improwizowania (przez co ich muzyka pokutuje absurdalnymi porównaniami do Milesa Davisa, a nawet Herbiego Hanckoka!). Zespół zdążył wydać już cztery doskonałe albumy (w tym dwa to zapisy koncertów) i zgrać się na tyle, ze każdy występ przynosi kolejna, ciagle żywą wariację na temat określony już na pierwszej płycie. Udowadniając, że tradycja Can i Sun Ra jest nadał żywa i nie musi wprost oznaczać ani kopiowania wprost klisz krautrocka czy jazzu.

We Wrocławiu zaspół zagrał jeden godzinny utwór. Wychodząc od pojedyńczych brzmień syntezatora i spowolnionych afrykańskich rytmów, pojawiły się pulsujący bas i charakterystyczne dla produkcji von Oswalda rytmy dub-techno. Ozdobniki i efekty perkusyjne Vladislava Delaya stawały się coraz gęste, syntezy Loderbauera wchoziły w coraz niższe rejestry, a Moritz polewał wszstko coraz bardziej minimalistycznymi pasażami (miejscami wprost zapozyczonymi z albumu ReComposed nagranego z Carlem Craigiem, który pojawiał się na płytach MvOT). Doskonałe zgranie muzyków, skupienie i wzajemne słuchanie owocowało coraz bardziej wciagającą wielowarstwową konstrukcją rytmiczno-dźwiekową. Na szczególna uwage zasługuje Delay, który od wielu lat zmagał się kryzysem twórczym, nagrywał coraz gorsze i nudniejsze płyty w różnych konfiguracjach. Pod okiem von Oswalda wyraźnie podciagnął sie jako perkusista, nabrał wyobraźni dźwiekowej (pewnie dzieki edukacji bazującej na potęznych zbiorach muzyki etnicznej Moritza). Z płyty na płytę w składzie MvOT gra coraz ciekawiej i gęsciej, a wiadomo, ze inspiracje muzyką etniczną są szczególnie istotne w tym zespole.

Koncert rewelacyjnie nagłośniony, cała sała Impartu fruwała od potężnych basów, brzmienie nic nie traciło z selektywności w pozostałych rejestrach. Piękne, epickie wręcz zakończenie festiwalu, z owacją na stojąco dla w pól sparaliżowanego (po wylewie) Moritza, ze łazmi wzruszenia. I przebłyskiem wrażenia dotknięcia czegoś nowego w muzyce. Jedynym podczas tegorocznego Avantu.

wtorek, 9 października 2012

Wrocławskie Święto Dronu


Dzisiaj we Wrocławiu święto psychodelicznego dronu. Expo '70 to jeden z projektów badających możliwości eksperymentu dźwiękowego na bazie dorobku brzmieniowego lat 70. Tangerine Dream i Ash Ra Tempel  zostają rozłożone na czynniki pierwsze - pasaże rozciągnięte do granic możliwości jak struny u Ellen Fullman, szumy i niedoskonałości brzmieniowe wyciągnięte na wierzch, a brzmienia syntezatorów rozszerzone o współczesne spektrum dźwiękowe rodem z O))). Expo '70 dotarł doświatowego słuchacza w okresie, gdy o Emeralds zrobiło sie już głośno, jednak tworzy on muzykę bardziej mroczną i zróżnicowaną dźwiekowo, równie intrygującą. W odróżnieniu od większości twórców tej ciągle rozwijającej się sceny występuje z gitarą i solidnym wzmiacniaczem, a na kasetach wydaje naprawde sporadycznie (choć dyskografie ma potężną, głownie winyle i cdr). Samodzielnie prowadzi oficynę kasetową Sonic Medidations, w katalogu kórej znajdziemy nagrania np. Duane Pitre (patrz rewelacyjny album dla Important). Razem z Expo '70 po Europie podrózuje niejaki Ancient Ocean, młody, obiecujący adept tej samej estetyki z NYC. Obaj artyści własnie wydali wspólny album:



Skromna osoba Czarnego Latawca dźwiekowo umili oczekiwanie na koncert ciekawych gości z Ameryki Północnej. Zapraszamy do klubo-księgari Falanster.

sobota, 6 października 2012

Dzień czwarty Avant Artu - Archiv für Ton und Nichtton

Od początku był to jeden z dwóch pewniaków festiwalu (drugi to niedzielne trio). W ramach Raster-Noton Showcase zaprezentowali się niemieccy ojcowie-założyciele (Olaf Bender jako Byetone i Frank Bretschneider) i jeden z wychowanków (David Letellier jako Kangding Ray). Pierwszym bohaterem wieczoru był sam klub Eter - doskonale dobrane nagłośnienie, wszystko brzmiało selektywnie i nie za głośno. Przy odrobinie szczęścia, zdrowej dawce wyobraźni i pracy programowej ten klub ma szanse pełnić rolę podobną do berlińskiego Berghain, być miejscem prezentacji nowej muzyki z szerokiego wachlarza gatunkowego (wiem, marzenia).



Frank Bretschneider zaprezentował przegląd tanecznych utworów, głównie z dwóch ostatnich płyt (ale pojawiły się również starsze nagrania). Precyzyjne brzmienie, gęste struktury rytmiczne, minimalistyczny dobór elementów kompozycji - wszystkie klasyczne elementy brzmienia R-N. Do ideału jednak brakowało szerszej perspektywy - Frank po prostu odegrał kolejne utwory, nie zbudował zadnej dramaturgii, przez co kolejne, jakże świetne kompozycje, zaczynały nużyć. Pod tym względem występ Bretschneidera 4 lata temu w Toruniu na festiwalu Plateaux był bardziej wciągający i ciekawy. Rozczarowanie tym większe, bo wydał w tym roku rewelacyjna płytę nagraną na przedziwnym urządzeniu Subharchord stworzonym na potrzeby NRD-owskiej poczty. We Wrocławiu zobaczyliśmy jednak nowy zestaw wizualizacji, jeszcze bardziej zbliżony do monochromów Ryoji Ikedy. Podobnie jak w dźwięku - świetna robota inżynierska.


Więcej wiatru w skrzydła nabrał Byetone. Mimo problemów z mikserem zagrał najlepszy set tego wieczoru - z odpowiednią narracją dźwiekową, stopniowym budowaniem napięcia, z kodą opartą na soczystym, nowofalowym riffie basowym. Konstrukcje rytmiczne ustepowały nieco tym zaprezentoanym przez Franka, to wygrał jednak intuicją muzyczną, plastycznością dźwięku i muzyczną epickością w duchu ostatnich produkcji Gui Borrato (koloński Kompakt sie kłania). Z tego punktu widzenia zupełnie już nie dziwi zaproszenie Olafa do wykonania remiksów nagrań super-duetu VCMG (Vince Clarke, Martin Gore). Materiał zaprezentowany we Wrocławiu był oparty głównie na ostatniej płycie artysty, SyMeta z 2011 roku, jednak na żywo Byetone wydobył z niego więcej muzykalności. Należy pochwalić również wizualizacje - również monochromatyczne, ale wyraźnie odróżniające sie od klasycznej identyfikacji wizualnej R-N (czyli Alva Noto i Ryoji Ikeda) -  miejscami rozmyte, wręcz analogowe, oszczędniejsze, bardziej podkreślające niuanse brzmieniowe.



Najbardziej od swojego materiału wydawanego w barwach R-N odbiegł Kangding Ray. Set osadzony w klasycznym house, z produkcją z ostatniego albumu dla R-N (OR z 2011 roku) łączyły go głównie syntezatorowe, miejscami mocno psychodeliczne pasaże i ozdobniki. Więcej tu było pomysłów z ostatniego albumu, wydanego w tym roku dla Stroboscopic Artefacts EP'ki Monad XI. Dźwiekowo jego muzyak jest najbardziej różnorodna i barwna (co równiez podkreslały wizualizacje, kolorowe, ale najbardziej tradycyjne tego wieczoru), ale też najmniej dopracowana - kontrast w produkcji dźwięku wręcz bił po uszach. A raczej je zamulał. W tym zestawie najgorszy występ, mimo, że byl to solidny i dynamiczny set.

Ogólnie jednak żal, że przygotowując swój showcase Raster-Noton nie wystawił żadnego ze swoich najnowszych nabytków. A przecież po wielu slabych latach i fatalnych płytach z doskonała produkcją w barwach R-N powrócił Valdislav Delay (EP'ka Espoo), do Wrocławia i tak przyjeżdża. Ostatnio świat zelektryzowała wiadomość o publikacji w R-N nowych nagrań grupy, która odważyła się tchnąć nowe życie w społowiałe już ciała minimalistycznego dub techno, industrialu i dźwiekowego eksperymentu - Emptyset. Do odsłuchu poniżej.


PS. Celowo nie piszę o występie Bonaparte, po którym nastąpiłą pod sceną kompletna wymiana publiczności.

czwartek, 4 października 2012

Dzień drugi Avant Artu - coś nowego?


Płyta Knuckleduster Nuukoono (wydana w Poslce przes Gusstaff Records) stawiała ten koncert pod znakiem zapytania. Z jednej strony doskonała produkcja i ciekawe instrumenty perkusyjne z dalekigo wschodu, ale drugiej za dużo było tam mroku i niezdecydowania (co na pierwszy rzut ucha mocno kontrastuje z ostatnia płyta Robert Lippoka dla Raster-Noton, Redsuperstructure). Do tego okładka - ciekawie rozwiązana edytorsko, ale przypominająca okładki płyt z okresu wysypu fińskiego free-folku (np. oficyna Fonal). Zresztą na swojej stronie artyści zachęcaja do udziału w kontnuacji projektu Josepha Beuysa 7000 dębów.


Początek koncertu przypominał materiał z płyty, co na żywo wypadło komicznie - bolesne motywy kosmische musik i bogata bateria instrumentów perkusyjnych w rękach początkującego improwizatora. Jednak z czasem pojawił sie gęstszy i złożony rytm (co Debashis uzyskiwał poprzez nakładanie kolejnych sekwencji na samplerze), a partie Lippoka nabrały krautrockowych rumieńców. Debashis Sinha od lat studiuje tradycyjne techniki gry na instrumentach perkusyjnych z całego świata, co było doskonale słychać w jego konstrukcjach, inspirowanych muzyką Afryki, Indii, Chin. Pomysł nie nowy - w te rejony zapuszczał się już Can, a ostatnio przy okazji powrotu muzyki niemieckiej do krautrocka Kreidler, Solyst czy właśnie To Rococo Rot. Do tego zestawu musimy dołączyć oczywiście brytyjski Cut Hands, Shackletona, a nawet Villalobosa (ci dwaj rółnież sięgaja ostatnio z powodzeniem po brzmienia syntezatorów analogowych). Co wyróżnia Knuckleduster to jednak bardziej metodyczne i szersze podejście do tradycji muzyki perkusyjnej. Póki co głównie na koncercie, ale miejmy nadzieje, że muzycy te pomysły rozwiną w studio. 

środa, 3 października 2012

Dzień pierwszy Avant Artu - nic nowego (póki co)


Otwarcie tegorocznego Avantu miało być głośne i mocne - Peter Brötzmann z niemiecko-polskim Defiblyratorem (Sebastian i Artur Smolyn, Oliver Steidle). Miał być noise i grind-core, otrzymaliśmy wariację na temat Last Exit i niesmiałe nawiązania do Machine Gun. Perkusista Oliver Steidle zaprezentował mocne, wręcz rockowe zacięcie, co w połączeniu z jazzowym pochodzeniem wypada nawet ciekawie i może przywoływać skojarzenia z grindem. Niestety gdzieś po drodze zgubiła się zarówno mięsistość grindu (Mick Harris czy nawet Joey Baron w Naked City), jak i swoboda oraz pomysłowość free jazzu (Love, Love, Paal Nilssen!). Noise ciężko było zauwazyć - w miejscu, gdzie siedziałem, słychać było głównie perkusję i saksofony Brötzmanna. Elektronika Artura Smolyna odpowiadała za bas i partie w wyższych rejestrach, które do bólu przypominały fusion-jazz'ową grę na gitarze z kilogramem efektów pod stopami lub brzmienie elektroniki Toshinori Kondo. Czyli kolejny element podróży w późne lata 80. Zresztą skojarzenia z projektem Last Exit Brötzmanna i Laswella   były jak najbardziej na miejscu (a Avant jest znany ze słabości do tego rodzaju muzyki). Najciekawiej zapowiadał się puzon Sebastiana Smolyna, również z masa efektów. niestety ten instrument było słychać najmniej. Szkoda, bo próbki na stronie Sebastiana zapowiadały się ciekawie. No i dziadek Brötzmann. Tutaj bez niespodzianek, ale też rozczarowań nie było - równo i do przodu, europejski free jazz jaki wszyscy wspominamy najlepiej. Z racji wieku Peter nie może już potęznie zadąć, ale cały koncert grał gęsto i żywiołowo, dając uzasadnienie maniakalnie mocnej grze perkusisty. I ten duet wypadł najbardziej przekonywująco (i najgłośniej), ale i najbardziej klasycznie. Być może muzycy nie mieli czasu by przygotowac czegoś specjalnego i bardziej oryginalnego. Szkoda, bo bracia Smolyn chwalą się współpracą z Wolfgangiem Rhimem, Helmutem Lahenmannem i Lorenzo Bianchi.



Pierwszym elementem tego wieczoru był performance Nanoschlaf meets Lorenc/Szatarski/ Hewelt. Akademicki wręcz przykład na to, jak trudno jest łączyć muzykę improwizowaną z tańcem by nie popaść w rutynę kopiowania praktyk muzycznych przez tancerzy. Nanoschlaf to skład free improv (preparowany fortepian, nowoczesna urozmaicona perkusja, laptop z nietuzinkowymi brzmieniami, kontrabas i ponownie puzon) z poprawnie opanowanymi wszystkimi współczesnymi technikami gry. Co przy zdolnościach improwizatorskich (ktorymi zespół niewątpliwie sie wykazał) i odrobine szczęścia może przynieść intrygująca, choć współcześnie ograną, muzykę. Było momenty intensywnej interkacji pomiędzy muzykami, jak i ciekawymi brzmieniami. Muzycznie solidnie zagrany elektroakustyczny free improv. Tancerze postanowili odgrywać wizualną interpretację tego, co w trakcie koncertu dzieje się pomiędzy muzykami -  rozkład sił, ruchy myśli muzycznej. Może miejscami było to zabawne, ale w większej dawce nude i miałkie. Tancerze zresztą wyrażają swoje aspiracje muzyczne - podczas wystepu próbowali zastępować kolońskich kolegów przy instrumentach, a w notce o zespole czytamy o "zgłębianiu muzykalności ciała, transformacji muzycznego połączenia ciała i umysłu". Zagadnienie ciekawe, zmierzyła się z nim z pełnym sukcesem np. Ann Van den Broek :