niedziela, 26 sierpnia 2012

Fooley artists drama


Peter Strickland przygotował nowy film z dźwiękiem w roli głównej. Thriller Berberian Sound Studio to historia młodego brytyjskiego inżyniera dźwięku (fooley artist) zatrudnionego do nagłośniena włoskiego horroru. Jest to hołd złożony kinu giallo, a dokładnie ścieżkom dźwiękowym tych filmów, za które odpowiadali często czołowi przedstawiciele włoskiej muzyki awangardowej lat 70. - Ennio Morricone (odpowiedzialny za "włoskie AMM" czyli il Gruppo di Improvvisazione Nuova Consonanza), Luciano Berio (założyciel  Studio di Fonologia Musicale telewizji RAI, czyli odpowiednika naszego Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia), Bruno Maderna (jeden pierwszych z członków kursów nowej muzyki w Darmstadt), Bruno Nicolai, Fabio Frizzi. W samym filmie pojawia się parę postaci ze świata współczesnej muzyki - improwizatorzy bracia Bohman, wokalista jazzowy Jean-Michel Van Schouwburg, poetka dźwiękowa Katalin Ladik. Dwaj ostatni artyści występują w scenie-hołdzie dla Cathy Barberian i kompozycji Visage Luciano Berio:



Filmu nie widziałem ale zapowiada się wyborna uczta dla ucha. Poprzedni film Stricklanda, pokazywany u nas na Nowych Horyzontach Katalin Varga, wyróżniał się doskonałą ścieżką dźwiękową przygotowaną wspólnie ze Stevenem Stapletonem i grupą The Sonic Catering Band. Węgierscy członkowie grupy (György Kovács, Gábor ifj. Erdélyi and Tamás Székely) otrzymali Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale za dźwięk. Peter Strickland jest założycielem Sonic Catering, a wśród wielu członków znaleźli się m.in. Colin Potter, Andrew Lillies, Michael Prime (Morphogenesis). Ci sami artyści odpowiadają za dźwięk w Berberian Sound Studio. The Sonic Catering Band oczywiście tworzą z dźwięków nagranych podczas przygotowywania posiłków. Dyscyplina ta jeszcze nie zawitała na nasze festiwale, ale skoro po latach doczekaliśmy się przeglądu kina kulinarnego (poznański Transatlantyk), więc szanse są.



Stricklanda jest czynnym i świadomym artystą dźwiękowym. Jako reżyserowi filmowemu pozwala mu to swobodnie i intuicyjnie operować dźwiękiem tak samo jak obrazem w filmie - środkiem do przekazywania myśli i emocji. Niestety ciągle nie ma zbyt wiele przykładów, gdzie obraz i dźwięk są tak samo dobrze dobrane i zrealizowane. Przeważnie reżyserzy traktują dźwięk jako odwzorowanie pojedyńczych zdarzeń dźeiękowych dziejących się na lub poza kadrem, lub jako muzyke-ilustrację. Nieczęsto dźwięk staje się integralną częścia abstrakcyjnej konstrukcji mającej stymulować wyobraźnię widza.


Po części ten temat był adresowanych podczas tegorocznych Nowych Horyzontów w sekcji Nowe Horyzonty Języka Filmowego: Dźwięk. Serię otworzyła wielka symfonia slapstickowego dźwięku - Playtime Jacquesa Tati. Przed projekcją jeden z ważniejszych polskich dźwiękowców filmowych, Jacek Hamela, nazwał dzieło Tati szczytowym osiągnięciem sztuki udźwiękowienia filmu. I fakrycznie obraz Tati robi wrażenie ilością dźwięków i ich kompozycją. Jest jedno "ale" - jest to kompozycja, mocno hermetyczna i sztuczna. Nic nie jest tam naturalne, mimo, że każda scena odwołuje się do naturalnych dźwięków styuacji i przedmiotów, które widzimy na ekranie. Liczy się tylko fakt, by widz rozpoznał wyraźnie źródło dźwięku. I na ten fakt Hamela wyraźnie zwrócił uwagę, wskazując selektywność jako wyznacznik jakości ścieżki dźwiękowej. Jakie są tego skutki słyszymy wszyscy w większość polskich filmów - bałagan w dynamice, liczy sie tylko pojedyńczy dźwięk najważniejszy w danej scenie, brak operowania tłem dźwiękowym jako elementem niezależnym od obrazu. Dźwiękowcy w większości przypadków nadal są niewolnikami sceny ekranu, podążają jedynie za obrazem i akcją, ograniczają się do dosłownego zajęcia fooley artist.


Tutaj właśnie film Katalin Varga pokazuje różnice - po pierwsze reżyser konstruuje film z uwzgędnieniem dźwięku jako podstawowego budulca formy filmowej, po drugie angaażuje do pracy twórczej artystów dźwięku, nie jedynie rzemieślników. Podobny schemat doskonale zadziałał w filmie Odgłosy robaków - zapiski mumii Petera Lichti (również pokazywany w sekcji NHJF), gdzie cała dramaturgia filmu opera się na niecodziennej ścieżce dźwiękowej Norberta Möslanga (improwizatora, członka grupy Voice Crack). Jak dotąd nie było mi dane widzieć równie sugestywnego i intrygującego dźwiękowo filmu.

Mamy rówież filmy, w których muzyka i dźwięk przejmują wiodącą rolę. O Zmierzchu Jamesa Benninga już pisałem. Podczas tegorocznych Nowych Horyzontów odbyła się prezentacja paru filmów twórców przedstawicieli nowej fali filipińskiego kina cyfrowego. Jak się okazało obaj reżyserzy (Khavn De La Cruz i Lav Diaz) są autorami muzyki do swoich filmów. 3 dni ciemności Khavna to horror dziejący się w prawie kompletnej ciemności, siłą rzeczy akcja filmu odbywa się w ścieżce dźwiękowej, skomponowanej z krzyków, hałasów i estetyki lo-fi dronowo-noisowej. Nie jest to może tak porażające dzieło jak u Lichtiego, jednak sprawność w operowaniu dźwiękiem robi wrażenie, szczególnie jak na niskobudżetową produkcję. Zresztą niesamowicie barwny musical Mondomanila pokazywany w konkursie potwierdził klasę muzyczną tego reżysera.


Na sam koniec chyba najbardziej osobliwy film - Tu… albo tam? Siu Pham. Oparty na klasycznych wręcz konstrukcjach - w ścieżce dźwiękowej słyszymy kompozycje Bacha i Szostakowicza, które odpowiadają dwóm równoległym historiom pokazywanym w filmie. Po jakimś czasie obie historie się łączą, a ścieżce pojawia się kompozycja będąca wariacją dwóch poprzednich. Powoli budowana konstrukcja łączy w sobie porządek i spokój europejskiej muzyki z ezoteryczną dalekowschodnią duchowością - skojarzenia z Wujkiem Boonmee Apichatpong Weerasethakul są jak najbardziej na miejscu (którego koda, Hotel Mekong, również był do obejżenia w tym roku).

O książce Audio-wizja Michela Chiona, która towarzyszyła cyklowi Nowe Horyzonty Języka Filmowego, jeszcze napiszę. Póki co polecam recenzję Piotrka Tkacza.

Brak komentarzy: